Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Maria Skłodowska-Curie

Mieszane uczucia, czyli „Maria Skłodowska-Curie” Marie Noëlle.

opis fabuły: Nie tylko wierna faktom opowieść o niesamowitym życiu naukowca, odkrywczyni dwóch pierwiastków – polonu i radu, ale przede wszystkim portret niezwykłej kobiety, która dzięki swojej inteligencji i wiedzy oraz nieprzeciętnym umiejętnościom zdołała przekonać do siebie świat nauki, od zawsze zdominowany przez mężczyzn

Maria Skłodowska-Curie (2016), reż. Marie Noëlle


recenzja: Może z perspektywy recenzenta-krytyka takie słowa w ogóle nie powinny paść, ale jest dla mnie sprawą zupełnie drugorzędną, czy film o naszej podwójnej noblistce jest dobry czy zły. Ważne, że powstał obraz ważny – i że powstał. Przypomnijmy, że do filmowej biografii Marii Skłodowskiej-Curie przymierzała się już kilka lat temu węgierska reżyserka Márta Mészáros, a o główną rolę zaciekle walczyły wtedy Krystyna Janda i Joanna Szczepkowska. Ostatecznie, z powodów finansowych, do realizacji projektu nie doszło, i choć Mészáros do konceptu wróciła, widząc w odtwórczyni głównej roli byłą żonę Zbigniewa Zamachowskiego – Aleksandrę Justę, także i ona ostatecznie nie dostała angażu. Koniec końców na stołku reżyserskim obsadzono Marie Noëlle, a w tytułową bohaterkę wcieliła się Karolina Gruszka.

Maria Skłodowska-Curie (2016) nie jest filmem dla ludzi ciekawych geniuszu naukowego centralnej postaci. To obraz kameralny, intymny, oniryczny, z pogranicza jawy i snu, w którym twórcy postawili sobie za cel nadrzędny odbrązowienie mitu wybitnego naukowca, przedkładając postać nad wagę osiągnięć i mnogość biograficznych faktów. Jej dokonania to delikatne muśnięcia pędzla, z którego wyłania się tło, stanowiące narzędzie, swoisty MacGuffin, ale jedynie w kontekście zobrazowania samczego dyktatu środowiska naukowego XX wieku.    

Fabuła została ujęta w klamrę kompozycyjną – rozpoczyna się nieśpiesznym porankiem zaraz po otrzymaniu pierwszej Nagrody Nobla, kończy się wręczeniem tej drugiej. Marie Noëlle stawia wszystko na dwie karty – dopieszczoną wizualnie formalną stronę swojego dzieła, jak również emocjonalność tytułowej bohaterki – jako matki, żony i kochanki; wdowy po mężu Piotrze Curie (Charles Berling), a nawet femme fatale, i poddaje ją próbie męskiego szowinizmu. Maria Skłodowska-Curie to film bardzo „francuski”, impresyjny, ale i bardzo bałaganiarski, kładący nacisk na zawartą w nim ekspozycję – senną i zwiewną, przymgloną i rozmytą, ocierającą się o realizm magiczny obrazowość. Niemała w tym zasługa Michała Englerta i jego znakomitych zdjęć, bez pominięcia odtwórczyni głównej roli – Karoliny Gruszki, które to składowe prawdopodobnie uchroniły Noëlle od strywializowania jej najnowszej produkcji do poziomu sztampowego, szafującego irytującym dydaktyzmem, kostiumowego biopicu dla uczniaków. 

Film sprawia wrażenie posklejanego z fragmentów na pierwszy rzut oka do siebie nieprzystających, podobnie jak rys charakterologiczny granej przez Gruszkę postaci; z jednej strony widzimy Skłodowską-Curie jako osobę twardą, nieustępliwą w kontekście forsowania swoich racji i przekuwania rozbuchanych ambicji w czyn, z drugiej istotę kruchą, kiedy do głosu dochodzą uczucia. Jednak pomimo rozdwojenia centralnej postaci, brak w filmie podwojenia, a zamiast fabularnej kaskady, otrzymujemy pętlę. Pojawiająca się w finale elipsa nie ratuje nijakiego zwieńczenia w formie beznamiętnych plansz, dzięki którym, z iście encyklopedycznym zacięciem, zostaną nam przybliżone dalsze losy rodu Curie.

Film Marie Noëlle nie jest pozbawiony wad i ogląda się go z mieszanymi uczuciami. Również obiektywizm twórców pozostawia wiele do życzenia, szczególnie w kontekście scen, które zaistniały jedynie po to, by zaistnieć i nic poza tym; nie niosą za sobą żadnej stałości narracyjnej. I choć przesadny uniwersalizm, jakim szafuje reżyserka, sprowadzając osobę genialnej Skłodowskiej do poziomu zwykłej, szarej Kowalskiej, może drażnić, nie zmienia to faktu, że Maria Skłodowska-Curie jest filmem ważnym, gdyż mimo niedociągnięć i irytującej momentami postawy reżyserki stawiającej garść emocji ponad „róg obfitości” biograficznych faktów, traktuje (jednak) o Marii Skłodowskiej-Curie – i ponieważ w końcu powstał.


n i e z ł y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz