Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

opis filmu: Drobny cwaniaczek z Bronxu zostaje szoferem ekstrawaganckiego muzyka z wyższych sfer i razem wyruszają na wielotygodniowe tournée. Ich wspólna podróż, pełna zaskakujących przygód, okaże się początkiem nieprawdopodobnej przyjaźni. 

Green Book (2018), reż. Peter Farrelly


recenzja: Rok 1989 przyniósł światowej kinematografii dwa wyjątkowe filmy, które na trwałe wyryły się w świadomości filmowej masowego odbiorcy: Wożąc panią Daisy (Driving Miss Daisy) Bruce'a Beresforda i Rób, co należy (Do the Right Thing) Spike'a Lee. Ten pierwszy w sposób subtelny, ale skuteczny, dotykał tematów uprzedzeń rasowych. Drugi z kolei  zdecydowanie mocniej – ale z czuciem, empatią i tragikomicznym zacięciem – dokumentował pełne napięć ówczesne stosunki rasowe w Stanach Zjednoczonych. Mija trzydzieści lat i historia po raz kolejny zatoczyła koło. Lee prezentuje naznaczony wagą tematu Rób, co należy autorski projekt – Czarne bractwo. BlacKkKlansman (BlacKkKlansmana), a Peter Farrelly, mnożąc analogie względem przytoczonego na potrzeby recenzji filmu Beresforda – Green Book.

Viggo Mortensen wciela się w rolę Tony'ego Vallelongi, bramkarza jednego z typowych klubów nocnych Nowego Jorku lat 60. Kiedy właściciel ogłasza zamknięcie lokalu na czas rzekomych prac remontowych, Tony'emu trafia się fucha – zostaje szoferem Dona Shirleya (Mahershala Ali), genialnego afro-amerykańskiego pianisty planującego sześciotygodniową trasę koncertową na głębokim południu. Głównym zadaniem Tony'ego jest dopilnować terminów i zobowiązań koncertowych Dona; by muzyk dotarł z punktu A do punktu B kolejno odhaczanych na mapie swojego tournée miejsc, jednocześnie chroniąc go przed  kłopotami, których pojawienie się na widnokręgu nie jest bynajmniej kwestią „czy”, ale „kiedy”.

Ponoć przeciwieństwa przyciągają się jak magnes. Don to intelektualista pełną gębą. Tony – antytezą tego słowa. Don jest opanowany. Tony – już niekoniecznie. Don jest wybredny, choć nie w typie kapryśnego gwiazdora, lecz szlachetnego perfekcjonisty. Jest konkretny i rzeczowy, ale jeżeli wymaga tego sytuacja potrafi kąśliwie odpłacić pięknym za nadobne. Tony z kolei nie grzeszy ogładą i obyciem. Sam nie uważa siebie za rasistę, przynajmniej nie takiego z krwi i kości, ale obserwując go z boku, można zauważyć, że coś jest na rzeczy. Ksenofobiczne komentarze i uwagi, żarciki i cała masa uprzedzeń rasowych, może nie kierują jego codziennością, ale są obecne i wzmagają niechęć  do osób o odmiennym kolorze skóry.

To, co odkrywają w sobie bohaterowie podczas podróży dotyczy zarówno osobowości, jak i rasy. Tony znacznie poszerza swoje horyzonty, w szczególności gdy dociera do niego, jakim pędzlem malowany jest świat przeciętnej czarnoskórej osoby. Don w tym temacie, pomimo niebywałego talentu i wyrobionej pozycji w branży muzycznej – również nie ma lekko. Biali bogacze płacą mu, by dla nich grał. Chcą poczuć trochę prawdziwej kultury. Ale jak tylko schodzi ze sceny znów jest dla nich zwykłym „czarnuchem”. Co więcej, Don ma spory problem z zaakceptowaniem własnych korzeni, otwarciem się na swoich „czarnych braci”, dręczą go samotność i niezałatwione rodzinne zaszłości. Skoro więc nie jest wystarczająco czarny, ani biały, czy też ludzki, to kim (czym?) właściwie jest? W tym aspekcie eksploracja bólu i w pewnym sensie dehumanizacja rasizmu stanowią w dramacie Petera Farrelly'ego arcyciekawy niuans.

„Green Book” – nawiązujący tytułem do Negro Motorist Green Book, wydawanego swego czasu poradnika dla podróżujących Afroamerykanów, który wyszczególniał miejsca dostępne (bezpieczne) dla czarnoskórych będących w trasie – to jedna z wielu historii o amerykańskim rasizmie opowiedziana z perspektywy „białej osoby”. Dramat Petera Farrelly'ego to z jednej strony przypowieść o tym jak hartowały się nietolerancja i rasizm w Stanach Zjednoczonych lat 60. Z drugiej pełen subtelnych aluzji filmowy manifest obrazujący, w jaki sposób szczęśliwy zbieg okoliczności może uruchomić lawinę pozytywnych zdarzeń i spowodować, że ludzie zaczną świadomie kwestionować swoje własne uprzedzenia. 

Jako intencjonalny „crowd-pleaser” podnoszący temat rasizmu nowy film Petera Farrelly'ego sprawdza się wprost doskonale, a nazbyt ugrzeczniony, względem obranej tematyki, charakter „Green Book”, stanowi wyłącznie o jego atucie. Być może właśnie potrzeba nam więcej tego typu produkcji, sugerujących, że można się zmienić, pozbyć własnych słabości i uniknąć ponownego popełniania tych samych błędów. Być może trzeba nam takich właśnie bodźców, mniej rzeczywistych, a bardziej popkulturowych, nie głosów, a pogłosów, odpowiedzi na pytania o prawdziwe, dogłębne poznanie drugiego człowieka. Na pewno, być może.


b a r d z o   d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz