Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

sobota, 28 stycznia 2017

Toni Erdmann

Tkliwa dynamika, czyli „Toni Erdmann” Maren Ade.

opis filmu: Lekkoduch Winfried postanawia złożyć swojej zapracowanej córce wizytę w Bukareszcie. Spotkaniu towarzyszy jego ekscentryczne alter ego „Toni Erdmann”, przedstawiający się jako trener personalny szefa dziewczyny.

Toni Erdmann (2016), reż. Maren Ade


recenzja: Natura i struktura tożsamości człowieka; kim jesteśmy, kim myślimy, że jesteśmy, kim chcielibyśmy być, do kogo aspirujemy i jak widzą nas inni – to główne motywy, które pojawiały się już w poprzednich dwóch metrażach Maren Ade, wypływają i na powierzchnię świata przedstawionego jej najnowszego filmu. Toni Erdmann (2016) to kliniczne spojrzenie reżyserki-scenarzystki w kierunku relacji rodzinnych na froncie ojciec-córka. Demiurgiczne manipulacje piekielnie zdolnej behawiorystki, jakim mianem mogę z pełną stanowczością określić twórczynię Wszystkich innych (Alle Anderen, 2009), nie oszczędzają bohaterów ani widza, w równym stopniu, co ci pierwsi: „urabianego” i uświadamianego, zniesmaczonego, jak i zafascynowanego tragizmem komicznym dwójki centralnych postaci.

Ines (Sandra Hüller) pracuje dla niemieckiej firmy z filią w Bukareszcie. Winfried (Peter Simonischek) uważa, że korporacyjny styl życia, w który próbuje wpasować się córka kompletnie jej nie służy. Jako ojciec postanawia niezwłocznie reagować i składa Ines niezapowiedzianą wizytę. Ma plan i zarazem go nie ma, pragnie konfrontacji z córką, ale nie bezpośrednio. Z fikuśną peruką na głowie, lekkim make-up na licach i sztucznymi zębami w paszczęce Winfried tworzy swoje własne alter ego – tytułowego Toniego Erdmanna. Przedstawiając się raz jako trener personalny szefa dziewczyny, to znowu ambasador Niemiec, Toni chce zbliżyć się do córki, wzbogacić relacje, odnowić te nadwątlone i odciąć ją od tych, które zmierzają w złym kierunku. 

Niesamowite w Tonim Erdmannie jest to, z jaką wprawą reżyserka żongluje rodzinnymi interakcjami. Poczynania Winfrieda i Ines, jako bohaterów dynamicznych, są z jednej strony co rusz intensyfikowane i hamowane, z drugiej – rozedrgane i niejednoznaczne. Teza jaką stawia Maren Ade jest tezą następującą: relacje z osobami nam bliskimi nigdy nie są jednym i niezmiennym; tonacje nieustannie ulegają zmianie, od podziwu do zaskoczenia, od zaskoczenia do irytacji, od irytacji do pogardy, aż do finału, neutralnej koegzystencji jako zwieńczenie cyklu, momentu czystej miłości i zrozumienia – swoistego infinitum ad absurdum. Ines jest rozbawiona, kiedy ojciec wręcza jej prezent urodzinowy – designerską tarkę do sera; podirytowana wtedy, kiedy Winfried zostaje zaproszony na biznesowe after-party; stanem pośrednim podczas wymuszonego lunchu w hotelowym spa.     

W wielu filmach, sztukach teatralnych i powieściach, nawet tych największych, relacje rodzinne zazwyczaj obracają się wokół jednej określonej problematyki: George i Martha z Kto się boi Virginii Woolf? (Who's Afraid of Virginia Woolf?, 1962) Edwarda Albee'ego, postaci na wojennej ścieżce farsy swojego małżeństwa; dorosłe dzieci zbyt zajęte, by zająć się swoimi rodzicami w Tokijskiej opowieści (Tokyo monogatari, 1953) Yasujirô Ozu czy obsesja Quentina na punkcie dziewictwa Caddy we Wściekłości i wrzasku (The Sound and the Fury) Williama Faulknera. Tak, te dzieła są bezsprzecznie wielkie, ale ważnym jest zrozumieć, że relacje w nich opisane orbitują wokół jednego wydarzenia, są odmalowane jedną barwą i oparte na jednorazowych motywach. U Ade więzi między Winfriedem a Ines są otwarte i nieustannie ewoluują. Zachowania i interakcje są eksponowane, zmiany natomiast nieoczywiste i pełne intrygujących niedopowiedzeń, które reżyserka następnie poddaje szczegółowej analizie; znaczy fluorescencyjną farbą, komentuje tak, jak komentuje się recenzowane przez profesorów prace akademickie.        

Toni Erdmann to film, który wychodzi z ekranu, łapie i wciąga widza do środka; jest rozkosznie zabawny i na dodatek inteligentnie poprowadzony – wnikliwy, zamaszysty, ale nie rozwlekły. Maren Ade szafuje emocjami, wzbudzając naprzemiennie śmiech, wzruszenie i dyskomfort, jednocześnie uderza w nostalgiczne tony, które co rusz przeobrażają się w autorefleksję na temat naszych własnych – minionych i obecnych – dysfunkcjonalizmów rodzinnych. Mistrzostwo.   


a r c y d z i e ł o

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz