Status quo, czyli „Pokot” Agnieszki Holland.
opis filmu: W Sudetach dochodzi do serii morderstw, których ofiarami są myśliwi. Wobec bezradności policji śledztwo rozpoczyna emerytowana inżynierka.
Pokot (2016), reż. Agnieszka Holland |
recenzja: W 846 roku sąd skazał rój pszczół na karę śmierci za pożądlenie ludzi. To nie żart, a fakt, jeden z wielu przytoczonych przez główną bohaterkę, Janinę Duszejko (Agnieszka Mandat), w opartym na prozie Olgi Tokarczuk najnowszym filmie Agnieszki Holland. Fakty, którymi kobieta sypie jak z rękawa są zrozumiałe tylko dla niej, oderwane od rzeczywistości, w jaką wrosły pozostałe postaci dramatu: funkcjonariusze policji, członkowie koła łowieckiego, sąsiedzi, a nawet księża; to fabularne okruszki, po których reżyserka prowadzi nas do zawartego w Pokocie (2017) przesłania.
Kiedyś inżynierka budująca mosty w Syrii, teraz nauczycielka angielskiego i zagorzała pasjonatka astrologii, Duszejko w oczach lokalnej społeczności postrzegana jest jako osobliwe indywiduum, dziwadło, ale z gatunku tych niegroźnych. Jako „wariatka” swoją osobą przyciąga innych „wariatów”: ekspedientkę z second handu (Patrycja Volny), próbującą „wydrzeć” dużo młodszego brata spod pseudo-opieki zapijaczonego ojca; informatyka-epileptyka Dyzia (Jakub Gierszał), pochłoniętego przekładem twórczość Williama Blake’a; niemieckiego entomologa-ateistę Borosa Sznajdera (Miroslav Krobot) oraz naznaczonego załamaniem nerwowym i traumami rodzinnymi niejakiego Świerszczyńskiego Ś. (Wiktor Zborowski). Bez względu na to czy dzikie, czy te udomowione, Duszejko przyznaje zwierzętom status równy człowiekowi, uduchowiony, niemal święty, co w zetknięciu patriarchalną filozofią społeczności myśliwskiej musi spotkać się z kompletnym niezrozumieniem. W oczach kłusowniczej braci Duszejko widziana jest jako godny politowania wariat i głupiec, którego należy wysłuchać, uprzejmie pokiwać głową, zapewnić, że wszystko będzie dobrze i zbyć. Kobieta, buntując się przeciwko takiemu stanowi rzeczy, wyznacza sobie ambitny, choć ambiwalentny moralnie cel – „wpłynąć” na skorumpowane kolesiostwo lekceważące niezbywalne prawa, którym podlegają zwierzęta.
Pokot kieruje ostrze krytyki w stronę zobojętniałych na zwierzęcą krzywdę panów, którzy nagle, w wyniku niefortunnego zajścia, z katów stają się ofiarami. To, co wyszło spod ręki Agnieszki Holland można określić mianem eko-thrillera z feministycznym zacięciem, gdzie metafizyka i zawarta w nim poetyka ścielą się gęsto, ale nie stanowią filmowej dominanty. Pokot napisany jest sugestywnym i pięknym językiem obrazu, zapadającymi w pamięć planami totalnymi autorstwa tandemu operatorskiego Jolanta Dylewska-Rafał Paradowski, które w zderzeniu ze złowieszczymi, momentami wręcz agresywnymi partyturami Antoniego Łazarkiewicza, dają piorunujący efekt – hipnotyzują, dręczą, przerażają, to znów zachwycają swoim pięknem.
Agnieszka Holland, pomimo łączenia gatunkowych łat thrillera i kryminału najprostszym ze szwów, tworzy film świeży, idiosynkratyczny, niepokojący, przesycony metafizyką i absurdem. Reżyserkę w większym stopniu zajmuje nie natura człowieka, ale jej animalistyczny oścień – odwrotna strona księżyca, postrzegana linearnie i cyklicznie zarazem, gdzie początek stanowi huk wystrzelonego pocisku, omegę natomiast – tytułowy pokot, który w sposób zwrotny, potwierdzając tym samym zaznaczaną w każdym możliwym miejscu filmu Holland równowagę we wszechświecie, musi powrócić do formy bezwzględnych drapieżników, zawsze gotowych wyprowadzić śmiertelny cios względem swoich oprawców. Status quo? Przewiń, zatrzymaj, włącz.
W 846 roku sąd skazał rój pszczół na karę śmierci za pożądlenie ludzi. To nie żart, a fakt, jeden z wielu z przytoczonych...
b a r d z o d o b r y
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz