Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

ŁAGÓW 2016: Rozstania i powroty

45. Lubuskie Lato Filmowe czas zacząć! Konkurs główny, czyli 16 filmów, które walczyć będą o Złote Grono, do tego 31 propozycji biorących udział w konkursie krótkich metraży i aż 25 w kategorii filmów dokumentalnych. Na otwarcie festiwalu Bartosz Szarek recenzuje dla Was dwa pierwsze filmy, pełnometrażowe debiuty fabularne – „Opiekę domową” Slávka Horáka oraz „Intruza” Magnusa von Horna – które w tym roku powalczą o najwyższe laury łagowskiego festiwalu.

Walka o siebie
(recenzja filmu Opieka domowa, Domácí péče, 2015, reż. Slávek Horák)

Opieka domowa (2015), reż. Slávek Horák 


Słodko-gorzka narracja i cierpki humor zawarte w Opiece domowej (Domácí péče, 2015) Slávka Horáka biorą w kleszcze los głównej bohaterki, oddanej swojej pracy pielęgniarki środowiskowej, tytułowej opieki domowej – Vlasty (Alena Mihulová). Vlasta to osoba z powołaniem, przedkładająca dobro innych nad swoje własne, która, dając wiele, nie oczekuje od ludzi nic w zamian. Do jej licznych szpitalnych obowiązków zalicza się również odwiedzanie mniej lub bardziej schorowanych i stetryczałych, ekscentrycznych i bezczelnych, pacjentów, oferując im w równej mierze opiekę medyczną, jak i zwykłą ludzką troskę. Do czasu...

Podyktowana fatalną pogodą i tumiwisizmem męża decyzja Vlasty, która zgadza się na przejażdżkę zaoferowaną jej przez jednego z lokalnych motocyklistów o ksywce „Prędki”, jak zapewne można się domyślać, stanie się punktem zwrotnym, scenariuszową woltą, konkretnym przesunięciem względem początkowej ekspozycji. I nie chodzi tu o wypadek, na który złożyły się: pogoda, nadmierna prędkość i odrętwienie męża, ale to, do czego doprowadziło owe feralne zdarzenie, mianowicie, do odkrycia u Vlasty terminalnej choroby – raka trzustki. Główna bohaterka w jednej chwili z tytułowej opieki domowej staje się osobą wymagającą opieki, i wszyscy, wliczając w to samą protagonistkę, safandułowatego męża Ládę (Bolek Polívka), spodziewającą się dziecka i rychłego ślubu córkę Marcelę (Sara Venclovská), ezoteryczną ferajnę stanowiącą swoistą grupę wsparcia dla Vlasty, jak również co poniektórych pacjentów; oni wszyscy zmuszeni są wyplątać się z cieplutkich kokonów swoich „domków na prerii”, stłumić w sobie trapiące ich problemy, by zająć się „aniołem” lokalnej społeczności – matką Vlastą od wszystkich-tylko-nie-od-siebie. 

Tak jak w najlepszych komediodramatach Miloša Formana, Jiříego Menzla, bardziej współcześnie, Bohdana Slamy, taki i u Slávka Horáka bardzo starannie, z wielkim przywiązaniem do detalu (u Horáka nawet żaby mają swoje pięć minut) maluje się obraz małomiasteczkowego życia, które zostaje poddane typowej dla Czechów wiwisekcji – poprzez obserwacje podparte refleksją, ale i pikanterią, emanujące zarówno ciętym humorem, jak również bezwzględnością i brutalizmem. Reżyser stawia pytania o to, co jest w życiu najważniejsze i czy „opłaca się” w być dobrym człowiekiem. Widzimy główną bohaterkę, która przechodzi kolejno przez etapy żalu, negacji, złości, depresji i, finalnie, akceptacji swojego losu. Życie Vlasty, z całym jej bagażem obowiązków, podyktowane było troską o los innych. Teraz, w obliczu nieuniknionego, musi przyjąć pozycję egoistki kontrolowanej, zatroszczyć się o siebie samą i przygotować duchowo na koniec.   

Horák stworzył film wiarygodny i bardzo osobisty, inspirowany historiami, które opowiadała mu jego matka, tak samo jak protagonistka Vlasta, pracująca na etacie pielęgniarki środowiskowej. Opieka domowa wygrywa szczerością wobec obranej przez reżysera tematyki, bohaterów, jak i widza, z brutalizmem (nigdy nazbyt brutalnym), z humorem, ale bez „jarmarku” i „koszarów”. Horák swoim najnowszym film nie celuje w trudy związane ze zmaganiem się z nieuleczalną chorobą, i w jaki sposób trafia ona rykoszetem w najbliższych, to film afirmujący życie od kołyski aż po grób, od podstaw – do zmian.  



z n a k o m i t y

Walka z samym sobą
(recenzja filmu Intruz, Efterskalv, 2015, reż. Magnus von Horn)

Intruz (2015), reż. Magnus von Horn 


Scena otwierająca: nastoletni John (Ulrik Munther) wychodzi z poprawczaka. Nie otrzymujemy wiedzy na temat tego, co zrobił, jakie były tego motywy ani jakiego kalibru była zbrodnia, której się dopuścił. I pomimo powolnego odsłaniania przez twórcę Intruza (Efterskalv, 2015), pełnometrażowego debiutanta Magnusa von Horna, kolejnych pieczołowicie kamuflowanych szczegółów tyczących się zbrodni popełnionej przez nieletniego, reżyser nie każe nam zbyt długo czekać. Stosunkowo szybko dowiadujemy się, że czyn, którego dopuścił się główny bohater musiał być tego najcięższego kalibru.     

Intruz jest filmem, który próbuje w sposób skrajnie sterylny i chłodny opowiedzieć ocierającą się o banał historię powrotu skazanego na łaskę lokalnej społeczności. Z brudnymi czynami, jak to z brudnymi czynami bywa – są zazwyczaj nieodwracalne; ciążą jak kula u nogi galernika, jak gradowa chmura znaczą każdy krok winowajcy, wzbudzając u ludzi to, co najgorsze – uczucie strachu i odrazy. Nakręca się spirala gniewu. Gniew przeradza się w agresję. Atmosfera gęstnieje, lincz wisi w powietrzu. Wystarczy iskra, pierwszy rzucony w kierunku winnego kamień, by doprowadzić do kolejnej tragedii. Tak jest i w przypadku Johna; główny bohater nie mogąc uciec przed przeszłością, której reperkusje zaczynają odczuwać jego najbliżsi – apodyktyczny ojciec Martin (Mats Blomgren) i brat Johna Filip (Alexander Nordgren) – postanawia wziąć się z nią za bary. 

– Jak nauczyć kota szczekać? – pada pytanie ze strony ojca głównego bohatera. – Polać zwierzę benzyną, przyłożyć zapałkę i… Wuff. Ponury żart opowiedziany przez ojca przy rodzinnym obiedzie, choć głupi i brutalny, wiele tłumaczy co do dalszego rozwoju wypadków. Próba rozpoczęcia przez Johan życia na nowo, rzecz jasna, musi skończyć się totalna katastrofą. Niezgłębienie tematu w całości, daje zaledwie wycinek prawdy; niezrozumienie rodzi strach, strach – agresję. Eskalacja przemocy wobec Johna narasta, chłopiec jest nękany, w szkole i poza nią. Sytuacja odbija się na i tak już mocno nadszarpniętych relacjach z bratem i ojcem, odbija się również na nowej znajomości z wydawałoby się jedyną osobą, która próbuje zrozumieć problem Johna – Maliną (Loa Ek). Ale i ona w końcu daje za wygraną i odsuwa się od niego. Nie zostaje nikt. Zostaje John – sam wobec siebie, któremu na imię Intruz. Problem związany z sytuacją Johna nie leży w zbrodni, której dokonał, lecz w tym, że nikt z najbliższego otoczenia (rodzina-szkoła-kuratela) nie chce poruszać tego tematu. Nie ma tematu, nie ma problemu. Ojciec zakłamuje rzeczywistość, twierdząc, że wszystko musi jakoś powoli wrócić do normy; dyrektorka szkoły stosuje uniki względem „okoliczności”, które musiałyby zostać rozważone, gdyby John miał zostać przyjęty z powrotem do szkoły, na łono starej-nowej klasy. Na nic zda się tu wzbierająca w Johnie wściekłość, za każdym razem, kiedy przychodzi mu stawić czoła nagonce; kolejnej parze oczu wyrażającej pogardę i obrzydzenie co do jego osoby, każdej pięści wymierzonej w jego policzek, kamienia rzuconego w kierunku jego rodziny. Daremny trud. Czegokolwiek by nie dokonał, jakiejkolwiek pozy by nie przyjął, będzie tym, który zabił. Został naznaczony przez lokalną społeczność i, jak tytułowy intruz, musi zostać przepędzony.

Magnus von Horn potrafił przekuć banał w głęboko niepokojący film; niepokojący dlatego, że pomimo okropności, której dopuścił się John, konstytuuje prawdziwy rodzaj empatii, idąc dalej – sympatii co do jego osoby. I tu można zacząć mnożyć pytania odnośnie tego, jaki rodzaj kary jest adekwatny w momencie, kiedy przestępstwa dopuszcza się dziecko; możliwy sposób resocjalizacji i jaka formę miałaby przyjąć dana młodocianemu tzw. „druga szansa”. Rzadko kiedy zdarza się, aby kwestie żalu, zbrodni i kary, sprawiedliwości i przebaczenia były ukazywane z tak surowej i intymnej perspektywy, jednocześnie budziły u widza poczucie niesprawiedliwości.  


b a r d z o  d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz