Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

It

27 lat później, czyli „To” Andresa Muschietti'ego.

opis filmu: Dzieci z małego miasteczka terroryzuje tajemnicza istota przybierająca postać klauna.

To (2017), reż. Andres Muschietti


recenzja: Dla niektórych strach może być paraliżujący, dla innych wręcz przeciwnie – motywujący i ożywczy niczym morska bryza. Stephen King coś o tym wie. Jedna z jego najsłynniejszych powieści – To (It) z 1986 roku – po dwuodcinkowej telewizyjnej adaptacji w formie mini-serialu (To [It, 1990, Tommy Lee Wallace]), z ikoniczną już rolą Tima Curry'ego, po 27 latach (znamienne w kontekście prozy Kinga i jej filmowej repryzy) doczekała się ekranizacji z prawdziwego zdarzenia, która może śmiało pretendować do miana jednego z lepszych horrorów tego roku, jeżeli nie filmów roku w ogóle.

Masakrowanie na ekranie w wymiarze dziecięcym od zawsze stanowiło temat tabu. Muschietti nagina przyjęte normy i gatunkowe konwenanse, lubuje się w mocnych scenach, ale stara się równoważyć je humorem, grając przy tym emocją i nerwem. Bezkompromisowa wizja reżyserska zestawiona z orbitującym wokół protagonistów chłodnym okiem kamery Chung-hoon Chunga i wwiercającymi się w czaszkę beznamiętnymi partyturami Benjamina Wallfischa z jednej strony potęgują niepokój, z drugiej rozpraszają zawarty w To (It, 2017) strach na nowe, nieznane przestrzenie. Film jest jednocześnie cichy i krzykliwy, cukierkowy i stający okoniem względem choroby, na którą cierpi każdy fanzin, a która zowie się nostalgią. Walka z nieprzejednanym klaunem Pennywisem, uosobieniem patologicznego afektu i bierności świata dorosłych; wszystkiego tego, co ofiary przeraża i paraliżuje najbardziej, rozgrywa się przede wszystkim w głowach młodych bohaterów i może zostać wygrana jednie siłą przyjaźni i orężem rozsądku.

Prawdziwie wielkie horrory zawsze przedkładały klimat nad gore, budowały napięcie poprzez suspens i nieprzewidywalność, z których dopiero wyłaniał się lęk. Wizualny aspekt To, techniczne niuanse i zastosowana retoryka, wszystko to ma u Muschietti'ego swój idiosynkratyczny jak kino gatunkowe rytm – niespieszny, bo oparty o przeszło dwugodzinny metraż. A to jedynie półmetek... Chapeau bas dla autorów scenariusza: Cary'ego Joji Fukunagi, Gary'ego Daubermana i Chase'a Palmera, którzy w iście spektakularnym stylu dokonali niemożliwego, przełożyli przeszło tysiącstronicowy materiał wyjściowy Kinga na niewiele ponad sto stron scenariusza. Casus filmu Muschietti'ego zadaje przeto kłam opiniom krytyki, że najlepsze adaptacje prozy mistrza horroru to te bazujące na jego mniej okazałych pozycjach, jak w przypadku Carrie (1976) Briana de Palmy, a bardziej Stań przy mnie (Stand by Me, 1986) Roba Reinera czy Skazanych na Shawshank (The Shawshank Redemption, 1994) Franka Darabonta, które u Kinga startowały z nowelowego pułapu.

Inteligentny, świeży i bezwstydnie przerażający, To to klasyk w momencie debiutu, który widzowie będą rozpamiętywać jeszcze na długo po seansie. Film łączy w sobie ekspozycję serii Obecność (Conjuring), ducha Miasteczka Twin Peaks (Twin Peaks, 1990-1991, M. Frost i D. Lynch) i poezję Kina Nowej Przygody. Do tego świetnie ukazany tragizm postaci i ich dynamika, humor słowny i ten sytuacyjny: szczególnie w wykonaniu Billa Skarsgårda jako demonicznego klauna, Jaedena Lieberhera i jego Billa, spiritus movens wendety wymierzonej w TO, i piekielnie zdolnej Sophii Lillis w roli Beverly, o której z pewnością jeszcze nie raz usłyszymy.

Andres Muschietti w sobie wiadomy sposób żeni ze sobą groteskę i czarny humor, horror i opowiastkę inicjacyjną o przyspieszonym dojrzewaniu. To to bezpretensjonalne kino gatunkowe utrzymane w komediowo-dramatycznej konwencji, podane z czuciem i szacunkiem dla prozy Kinga. Czekam na więcej... 


a r c y d z i e ł o

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz