Godzenie przeciwieństw, czyli „Przełęcz ocalonych” Mela Gibsona.
opis filmu: Schyłek drugiej wojny światowej. Armia amerykańska toczy ciężkie walki z Japończykami o każdy skrawek lądu na Pacyfiku. Strategicznym celem jest wyspa Okinawa, której zdobycie może oznaczać ostateczną klęskę Japonii. Wśród setek tysięcy amerykańskich żołnierzy trafia tu Desmond T. Doss, sanitariusz, który ze względu na wyznawaną religię odmawia noszenia broni.
Przełęcz ocalonych (2016), reż. Mel Gibson |
recenzja: U Mela Gibsona gorliwość i „gore” albo szły ze sobą w parze, jak w ociekającej posoką i kiczem Pasji (The Passion of the Christ, 2004), albo, jak w przypadku Braveheart – Waleczne Serce (Braveheart, 1995) czy Apocalypto (2006), działały w kompletnym od siebie oderwaniu. W jego najnowszym filmie jest inaczej; oto dwie siły napędzające kino Gibsona ścierają się ze sobą i z jednej strony otrzymujemy (jak na ciężkostrawne standardy estetyczne reżysera przystało) film brutalny, brudny i do bólu naturalistyczny, z drugiej jednak, w przeciwieństwie do swoich filmowych poprzedników, próbujący godzić ze sobą zawarte w nim kontrasty, a nie jedynie nimi epatować.
Przełęcz ocalonych (Hacksaw Ridge, 2016) to autentyczna historia Desmonda Dossa (Andrew Garfield), adwentysty dnia siódmego, który, na wieść o przeprowadzonym ataku na amerykańską bazę morską w Pearl Harbor, zaciąga się do wojska, ale nie po to by odbierać życie, ale by je ratować. Z miejsca odmawia noszenia broni i zabijania wrogów, motywując swoją decyzję przekonaniami religijnymi i tymi pacyfistycznymi, które stanowią dla głównego bohatera jedyny i niezbywalny drogowskaz prowadzący do zbawienia. Nadrzędnym celem rozmodlonego szeregowca staje się wcielenie w szeregi medyków wojskowych, ale zanim do tego dojdzie Doss zbierze srogie ciągi, nie tyle ze strony bezwzględnego sierżanta Howella (Vince Vaughn), próbującego przetrącić niekompatybilny z doktryną wojskową kręgosłup moralny świeżego narybku, co pozostałych braci w broni. Szydera, manto, karcer i sąd wojskowy. Wszystko to po to, by finalnie trafić na arenę jednej z bardziej krwawych zmagań w historii II Wojny Światowej – bitwy o Okinawę.
Gibson nigdy nie grzeszył subtelnością, szczególnie w kontekście ukazywania scen przemocy, co od zawsze czyniło z niego twórcę niebezpiecznego. W Przełęczy ocalonych adaptuje prawdziwie spielbergowską formułę wyjętą żywcem z Szeregowca Ryana (Saving Private Ryan, 1998), by koniec końców postawić ją na głowie. U Spielberga horror lądowania wojsk alianckich w Normandii trafia w widza już w pierwszych minutach filmu, naznaczając bohaterów traumą, która rzutuje na całą dalszą prowadzoną przez twórcę Imperium Słońca (Empire of the Sun, 1987) narracje. Gibson działa inaczej, każe widzowi czekać na koszmar tylko po to, by ostatecznie odsłonić coś o wiele bardziej makabrycznego niż pierwotnie zapowiadał. Jednak w tym konkretnym przypadku nie odbywa się to kosztem przedstawionych w filmie bohaterów a samego reżyser. Gibson z premedytacją wysadza w powietrze swój własny epicki w rozmachu spektakl, by roztoczyć przed widzem nie tyle do bólu heroiczne dokonania szeregowca Dossa, co pozostałych żołnierzy, odratowanych i duchowo przez niego zainspirowanych.
Jakimś cudem Gibsonowi udało się przełamać konwencję i nakręcić film, w którym nie bombarduje widza sprzecznościami, a umiejętnie używa ich jako narzędzi do opowiedzenia chwytającej za gardło historii, i po raz pierwszy wychodzi mu to na dobre. Klasycznie prowadzona narracja ulega wypaczeniu, nie w stronę jeszcze bardziej pogłębionej, działającej na wyobraźnie widza, obrazowości, lecz w kierunku majestatycznie wystylizowanej, choć pełnej obscenicznej elegancji sekwencji scen zajęcia Okinawy przez wojska amerykańskie.
Ten fenomenalny wprost twist to w twórczości reżysera zjawisko zupełnie bez precedensu i na pozór drastyczna zdrada własnego etosu filmowca. Jednak to nie odstępstwo od wyznawanych wartości, a próba ich godzenia z zastanym i brutalnym porządkiem rzeczy, uszlachetnia przemoc, w której centrum walczy ostentacyjnie honorowy i osamotniony bohater filmu – szeregowiec Desmond Doss. W każdym innym dramacie wojennym finałowa scena funkcjonowałaby jako archetypowy triumf dobra nad złem. W Przełęczy ocalonych to mur graniczny, łączący w oderwaniu dwie nieprzystające do siebie składowe, stanowiący zarazem metaforyczną przeszkodę, której nie sposób w żaden sposób obejść czy sforsować. Genialne.
r e w e l a c y j n y
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz