Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

sobota, 23 sierpnia 2014

Blue Ruin

Zemsta niespełniona, czyli „Blue Ruin” Jeremy’ego Saulniera.
zarys fabuły: Bezdomny Dwight powraca w rodzinne strony, aby zemścić się na mężczyźnie, który niedawno wyszedł z więzienia.

„Blue Ruin” (2013), reż. Jeremy Saulnier
mini-recenzja: Przewlekle angażująca produkcja Jeremy’ego Saulniera – reżysera, operatora i scenarzysty w jednej osobie – to kino zemsty, które kinem zemsty nie jest, bo być nie może; spala się w blokach już na starcie, kiedy w pierwszych minutach główny bohater (a w zasadzie antybohater) Dwight (w tej roli Macon Blair) staje oko w oko z rzekomym oprawcą swoich rodziców niejakim Wadem Clelandem, synem zmarłego na raka Wade’a Clelanda seniora, prawdziwego mordercy rodziny Dwighta. Zdeterminowany, lecz kompletnie niedoświadczony w materii zabijania i – co istotne – sfrustrowany niemożnością pomszczenia swoich rodziców Dwight rozpoczyna do szpiku kości osobistą, eksploatacyjnie krwawą wendetę przeciwko całej rodzinie Clelandów – bez żalu i poczucia winy, o czym często-gęsto przypomina kawałek „No regrets” Otisa Blackwell’a. Spirala bezsensowności jego poczynań nakręca się z prędkością światła. W mgnieniu oka Dwight z łowcy staje się zwierzyną, miotającą się między zemstą a bezpieczeństwem jedynej bliskiej mu osoby – siostry Sam. Sprawa jest skrajnie osobista – dlatego polegnie; bez patetycznych przemów ani bezpłodnej paplaniny, z karabinkiem Ruger Mini-14 (znakiem rozpoznawczym Drużyny A) w dłoni. Cel, pal! Dwight w wykonaniu Macona Blaira urzeka swoim rozedrganiem; z jednej strony prezentuje się jako bezlitosny żul-bandyta, z drugiej zupełnie „rozbity” wewnętrznie żałobnik próbujący znaleźć powody ku temu, aby przestać zabijać. Brutalność cechująca film Saulniera nie szokuje, nie zniesmacza, nie wprawia w zakłopotanie; nie powstała po to, żeby rozochocić spragnioną krwawych igrzysk widownię. „Blue Ruin” to kino idące ręka w rękę z takimi produkcjami ostatnich miesięcy jak „Joe” (2013) Davida Gordona Greena  czy „Niebieski caprice” (2013) Alexandre’a Moorsa – wolne, angażujące, momentami wręcz kontemplacyjne, zaszczepiające w widzu poczucie niepokoju, ale i ciekawości co do finału, który z każdą minutą staje się coraz bardziej nieuchronny. Pomimo przekraczania granic rozsądnej przewidywalności swoim ostatnim filmem Saulnier jest w stanie wytworzyć atmosferę tak gęstą, że spokojnie można ją ciąć nożem – trzymającą na brzegu fotela, w ciągłym napięciu.

ocena: 8/10 (bardzo dobry)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz