Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Les Misérables Nędznicy

VERMIS SUM 

Według serwisu IMDb.com, powieść Wiktora Hugo Nędznicy (przez wielu uważana za najważniejsze dzieło, jakie wydała francuska ziemia) doczekała się blisko 30 ekranizacji (kinowych i telewizyjnych); dziesiątek mini-seriali (zarówno w języku angielskim, jak i francuskim); licznych – mniej lub bardziej związanych z tekstem wyjściowym – tematycznych reinterpretacji tegoż monumentalnego dzieła, a nawet komiksów. 

Hugh Jackman jako Jean Valjean

Jednak Nędznicy Hugo wyryły się w świadomości masowego odbiorcy nie za sprawą bardziej lub mniej udanych adaptacji filmowych; jako, że te wybitne można wyliczyć na palcach jednej ręki, a mowa tu o wariacji na temat powieści Hugo – filmie Claude’a Leloucha z 1995 roku – ukazującym losy biednego, niepiśmiennego ex-boksera, który na podstawie wyssanych z palca zarzutów trafia za kratki, zostawiając na pastwę losu żonę i dorastającego syna. Dorzućmy ekranizacje bardziej wierne książkowemu oryginałowi: obraz Bille Augusta z 1998 roku z Liamem Neesonem, Geoffreyem Rushem i Umą Thurman w rolach głównych oraz głośny mini-serial przypadający na rok 2000 – z Gérardem Depardieu w roli Jeana Valjeana oraz z wcielającym się w postać inspektora Javerta Johnem Malkovichem. Abstrahując od filmowych ekranizacji, to za sprawą muzycznej interpretacji – wystawionej na West Endzie w 1985 roku, a dwa lata później na deskach Broadwayu – powieś Hugo zyskała nowe musicalowe wcielenie. A teraz za sprawą Toma Hoopera – twórcy oscarowego Jak zostać królem (2010) – widzowie będą mieć okazję ocenić, czy aby to niezwykle wymagające dzieło sceniczne wytrzymało próbę srebrnego ekranu. 

Najnowszy film Hoppera wychodzi daleko poza ramy (ograniczenia) produkcji teatralnej, i definitywnie bliżej mu do opery niż musicalu; nie uświadczymy tu za wielu scen tanecznych, mało też samych dialogów. Większość kwestii wypowiadanych jest w typowym dla tego typu produkcji sylabicznym zaśpiewie; numery w Les Misérables Nędznicy (2012) – co wydaje się zabiegiem zupełnie zrozumiałym – zostały przycięte ze względu na swoją rozbudowaną formę, jednak najważniejsze hymniczne moment zostały nietknięte i – co ważne – na wskroś wybornie zaprezentowane. 


Strona wizualna Les Misérables… to istny majstersztyk, i to właśnie ona wyróżnia najnowsze dzieło Hoppera na tle innych produkcji minionego roku. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, że to właśnie między Nędznikami Hoppera a Lincolnem Spielberga rozegra się batalia o Oscara w kategorii Najlepsza scenografia i Najlepsze kostiumy. Hopper wykonał świetną robotę oddając klimat XIX-wiecznej Francji, i to właśnie rzeczony klimat stanowi o odrębności Nędzników (2012) względem scenicznego pierwowzoru. Osiągnięcie takich niuansów w kontekście koncepcji scenicznych możliwe jest tylko poprzez medium kina – wyobraźnię zbiorową, która niebywale skutecznie mami widza swoim dopracowaniem. 

Wykonania były rzeczywiście tak dobre, jak zapowiadano; i nawet wydawałoby się najsłabsze ogniwa, jeżeli chodzi o warsztat wokalny, czyli Sacha Baron Cohen i Helena Bonham Carter (małżeństwo karczmarzy Thénardier), wypadli lepiej niż można się było spodziewać. Warto zaznaczyć, że wszystkie kwestie śpiewane były na żywo i nagrywane wprost z planu zdjęciowego. To niecodzienne podejście w warstwie realizacyjnej Nędzników (zważywszy na to, jak niewielki procent wypowiadanych kwestii bohaterów jest faktycznie wypowiadany) jest godne podziwu, nie tylko względem aktorów, ale i samego reżysera, który wykazał się nie lada odwagą, być może kładąc na szali powodzenie całego przedsięwzięcia. 

Z Nędzników Hoppera wyłania się dwóch faworytów w wyścigu po statuetkę Amerykańskiej Akademii Filmowej; mowa tu o wielopłaszczyznowej kreacji Hugh Jackmana wcielającego się w rolę Jeana Valjeana, który niczym Rodion Raskolnikow ze Zbrodni i kary Dostojewskiego próbuje odkupić swoje winy poprzez skruchę, wiarę i wskrzeszenie dawno zapomnianych zasad moralnych. Dużą szansę na Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej ma Anne Hathaway za popisowo odegraną rolę Fantyny; jest to dobry przykład aktorki świadomej, która nie spoczywa na laurach swoich filmowych dokonań – wręcz przeciwnie, stale podwyższa stawkę, kreując się bez przerwy, stale i od nowa. Niemal cała obsada Les Misérables… wywiązała się należycie z powierzonego im zadania. Jedynie Russell Crowe w roli inspektora Javerta – człowieka zaślepionego imperatywem zemsty, który determinuje całe jego życie – wypada nas wyraz słabo, jakby bez polotu; i choć na tle całości obsady oszczędność w środkach wyrazu (być może zbagatelizowanie powierzonego mu zadania aktorskiego), jaką unaocznia Crowe w kreowanej przez siebie roli może momentami irytować, to wypada zaznaczyć, że kwestie śpiewane w jego przypadku – ku mojej i nie tylko mojej obawie – wypadły zupełnie przyzwoicie. 

Russel Crowe jako inspektor Javert

Ponieważ rzeczy najbardziej wzniosłe często są rzeczami najmniej zrozumiałymi, obawiam się, że najnowszy film Hoppera może nie przypaść do gustu ani masowej publiczności ani przesadnie wyczulonym na punkcie tekstu wyjściowego vel pierwowzoru westednowskiego purystom. W swoim musicalu Hopper uderza w poważne tony, ale bynajmniej nie po to, by zdeprecjonować inne, głośne musicale ostatnich lat, jak chociażby: Chicago (2002) i Nine (2009) Roba Marshalla, Dreamgirls (2006) Billa Condona, czy też mocno niedoceniany, przepełniony czarnym humorem musical Tima Burtona Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street (2007). Hopper czerpie garściami zarówno z opus magnum Hugo, jak i musicalu wystawionego na deskach West Endu. Rezultat jest iście piorunujący; jest to jeden z tych filmów sezonu, którego pod żadnym pozorem nie można przegapić. 

Ocena: 9/10 (znakomity)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz