BELLA KOZA
Jeszcze nie tak dawno temu Danny Boyle – reżyser dobrze przyjętych „127 godzin” (2010) – w sposób niezwykle obrazowy przekonywał nas o sile ludzkiego charakteru, ogniskując swoją uwagę na ludzkiej tragedii, walce o przetrwanie, w której niemożliwe nie istnieje. Najnowszy film Tobiasa Lindholma „Porwanie” – bliższy Dogmie ’95 niż rozrywkowej stylistyce, która określała ostatni film Boyle’a – rozpoczyna się śmiałą sceną przejęcia statku towarowego MV Rozen przez somalijskich piratów gdzieś na Oceanie Indyjskim. Podobnie jak młody alpinista Aron Ralston (James Franco) w „127 godzinach”, tak i znajdująca się na pokładzie załoga staje się zakładnikiem perfidnej gry na śmierć i życie; chorych, bo trwających aż 127 dni igrzysk śmierci, których stawką (początkową) jest 15 milionów dolarów. O ile u Boyle’a główny i jedyny bohater zostaje zmuszony do negocjacji z okrutnym losem i swoimi słabościami; staje się zakładnikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności; idąc dalej zakładnikiem samego siebie, swojego charakteru i targanych nim wątpliwości, o tyle reżyser i scenarzysta zarazem Tobias Linholm przedstawia swoją opowieść z dwóch perspektyw: kucharza Mikkela Hartmanna (Johan Philip Asbæk) oraz prezesa przedsiębiorstwa żeglugowego „Orion Seaways” Petera C. Ludvigsena (Søren Malling), do którego należy nieszczęsny okręt.
![]() |
Johan Philip Asbæk jako Mikkel Hartmann |
Pomimo zatrudnienia profesjonalnego mediatora Connora Juliana (Gary Skjoldmose Porter) w celu zaradzenia kryzysowej sytuacji, Peter – kierowany swoim rozbuchanym, skażonym arogancją ego – sam decyduje się poprowadzić negocjacje, które decydować będą o życiu i śmierci znajdujących się na statku osób. Tymczasem na pokładzie MV Rozen kierowany imperatywem przetrwania kucharz Mikkel próbuje za wszelką cenę wyjść cało z dramatycznej sytuacji, w której się znalazł; wciela się w rzecznika porwanej załogi i stara się nie tyle zażegnać kryzys, co stworzyć – poprzez liczne pertraktacje z somalijskimi piratami – warunki sprzyjające przetrwaniu, czy też dotrwaniu do finalnego oswobodzenia.
Przeciągające się negocjacje nie sprzyjają nastrojom panującym na pokładzie; egzystując w skrajnie niehigienicznych warunkach, gdzie w jednym narożniku wydzielonej przestrzeni oddaje się mocz a w przeciwległym próbuje się w miarę normalnie funkcjonować, Mikkel podejmuje kolejne próby negocjacji z nieludzkim okupantem. Postanawia wkraść się w łaski piratów i zaskarbić sobie ich zaufanie. Jednak zaufanie często-gęsto wystawiane jest na skrajne w swojej postaci próby, jak chociażby zarżnięcie małej kozy (scena obnażająca niedojrzałość reżysera; ale widocznie w przypadku Linholma sztuka wymaga składania ofiar – barbarzyński, głupi, zupełnie niepotrzebny zabieg).
Pomimo widocznych niedociągnięć scenariuszowych, reżyser próbuje rozpaczliwie ratować sytuację; stawia wszystko na jedną kartę, a w zasadzie na naturalistyczne scenki, które miały na celu oddać ducha sytuacji, w której znaleźli się główni bohaterowie „Porwania”. Nic z tych rzeczy. Narastająca desperacja oraz poczucie beznadziei – lane na serca porwanych z każdą minutą trwania filmu – zostały ukazane w sposób skrajnie surowy, zupełnie beznamiętny; bohaterowie najnowszego filmu Linholma są kompletnie przeźroczyści, nakreśleni nazbyt słabą kreską, aby można było się z nimi utożsamić, kibicować ich dążeniom ku uzyskaniu wolności.
Film razi przewidywalnością; w miarę jedynie zarysowania przez Linholma fabuły dochodzi do nas to, że oprawcy zostaną albo to uratowani, albo to zaszlachtowaniu, bądź sytuacja znajdzie rozwiązanie w wyniku mordobicia, z którego cało wyjdzie tylko jedna ze stron. Fabuła „Porwania” zostaje przez to odarta z dodatkowych warstw znaczeniowych; ograniczona jedynie do ukazania groteskowości warunków życia oraz krytyki pobłażliwego szefa Petera.
![]() |
Søren Malling jako Peter C. Ludvigsen |
Ale może taki był zamiar Linholma; oprzeć „siłę” filmu na dokumentalnej sensacyjności. W takim wypadku scena kaźni niewinnego zwierzęcia – powoli wykrwawiającego się na śmierć – znalazłaby swoje uzasadnienie. Po takich filmach jak „Porwanie” mam ochotę pisać tylko złe recenzje o złych filmach – złe teksty o złych reżyserach. To nie film Linholma powinien zostać poddany krytyce, a jego nadęte ego. Twórca „R” (2010) niczym owi barbarzyńscy piraci z Somalii pełni role pana i władcy; kata, któremu wydaje się, że może bez żadnego skrępowania wspinać na stryczek, stać przy elektrycznych krzesłach. Linholm sprawia wrażenie kucharza, co nie urodził się w kuchni; to co serwuje nam scenarzysta wchodzącego już w połowie marca na ekrany polskich kin „Polowania” Thomasa Vinterberga jest mocno niestrawne. Warto przed seansem zaopatrzyć się w raphacholin lub gorący napar z piołunu.
Ocena: 3/10 (bardzo słaby)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz