Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

The Endless

Miłość ci wszystko wypaczy, czyli „Endless” Justina Bensona i Aarona Moorheada

opis filmu: Dwaj bracia wracają po latach do tajemniczej sekty, z której kiedyś uciekli i odkrywają, że wierzenia jej członków nie są aż tak niedorzeczne, jak sądzili.

Endless (2017), reż. Justin Benson, Aaron Moorhead


recenzja: „Najstarszym i najsilniejszym uczuciem znanym ludzkości jest strach, a najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed nieznanym”. Ponadczasowy cytat z Supernatural Horror in Literature (1927) Lovecrafta otwierający Endless (2017), niczym magiczne zaklęcie, budzi odwieczne demony wczoraj i jutra, gdyż nie sposób nie zgodzić się z tokiem rozumowania twórców, że między jednym a drugim właściwie nie ma żadnej różnicy. W najnowszym filmie Bensona i Moorheada przeszłości nie ma, ponieważ już była i umarła. Przyszłości również, gdyż ta jeszcze się nie narodziła. Co więc pozostaje? Tu i teraz jako domykające się bez końca i od nowa kapsuły czasu, w których utknął cały świat przedstawiony. Można z tego wysnuć dwa wnioski, równie pesymistyczne, którymi rzeczony duet naprzemiennie okłada widzów po głowach: śmierci nie ma, albo istnieje tylko śmierć.     

Pisał o tym Tolkien, pisał o tym Lewis, a Lovecraft to wszystko wypaczył. Dzieła H. P. zanurzone głęboko w sugestii, kulcie i dociekaniach na temat natury zła wywarły olbrzymi wpływ na kształt współczesnej literatury fantasy, w szczególności współczesnego horroru. Jednak równie wielkie piętno co na gatunku literackim, odcisnęły na medium, które za czasów tego ekscentrycznego pisarza zaczynało dopiero raczkować: film. 

Nie od dziś wiadomo, że o niebo łatwiej „wysadzić” widza z butów tanim jump-scarem, niż zjeżyć włos na głowie, żonglując naprzemiennie metafizyką, psychologią i suspensem. Nie dziwi więc fakt, że pomimo sporej popularności Lovecrafta, jego twórczość od zawsze stanowiła twardy orzech do zgryzienia, jeśli chodzi o ekran, w szczególności w kontekście przekładu intersemiotycznego. Wielu próbowało – udało się tylko nielicznym. Benson i Moorhead wychodzą z sytuacji obronną ręką, gdyż nie myślą kategoriami „adaptacja” czy „ekranizacja”. Są całkowicie wolni, by działać na własnych zasadach, bez naśladownictwa czy hołdownictwa, tworząc coś, co wyrasta na ich własną mitologią, wręcz uniwersum.

Justin i Aaron (w ich rolach sami twórcy) są braćmi i byłymi członkami kultu. Rodzeństwo uciekło ze społeczności, kiedy Justin odniósł wrażenie, że sprawy zaczynają przybierać wyjątkowo niezdrowy obrót: powtórkę z Jonestown ze zbiorowym samobójstwem ich członków włącznie. Po dziesięciu latach otrzymują tajemniczą przesyłkę z kastą wideo w środku. Pod wpływem enigmatycznej wiadomości od dawnej przyjaciółki Anne (Callie Hernandez) bracia rozważają powrót do osady. Każdy z innych pobudek... 

Aaron chce wrócić, by na zawsze zamknąć za sobą pewien etap w życiu. Uważa, że jest to jedyny sposób, by wyjść z dołka psychicznego, w którym tkwi od lat. Cały czas ma za złe bratu, że ten wyciągnął go ze wspólnoty bez żadnego racjonalnego powodu. Swoje życie u jego boku postrzega jako niekończące się pasmo udręk. Z kolei Justin stara się funkcjonować w myśl swojego wewnętrznego kodeksu postępowania. Ogólnie rzecz biorąc chce dobrze, ale musi być tak, jak on chce – co nigdy się nie sprawdza. Według niego społeczność, do której młodszy brat pragnie wrócić, to sekta o najgorszej, bo apokaliptycznej proweniencji. Stoją za tym: sztywny dress code, porozumiewanie się metaforami, wypaczenia znaczeń słów (nazywanie śmierci „wstąpieniem”), czczenie leśnych bóstw, o których nikt nie wie i... kastracja. Ich wspomnienia o sekcie pochodzą z czasów dzieciństwa. Problem w tym, że wspomnienia Aarona związane z pobytem w osadzie stoją w zupełnej sprzeczności względem tego, jak zapamiętał miejsce jego starszy brat. Decyzja o powrocie na łono kultu staje się faktem. Na pierwszy rzut oka wszystko gra. Członkowie nie popełnili rytualnego samobójstwa, czują się świetnie, stawiają na samorozwój, poszerzanie wiedzy i stawianie sobie kolejnych wyzwań w imię komuny. Do czasu... 

Uderzająca w przypadku Endless jest umowność, z jaką Moorhead i Benson próbują przełożyć istotę dzieł Lovecrafta na język czysto filmowy. Ten „teatr na scenie życia” – oprócz H. P. – inspirowany jest ewidentnie filmową narracją Jacquesa Rivette'a, gdzie postaci grają przed sobą nawzajem, a nad całością unosi się gęsty dym tajemnego, w przypadku Endless, owianego kultem pozaziemskiego spisku zagrażającego społeczności. Jednak abstrakcyjność w ukazywaniu lokacji, niemożność porozumienia się między centralnymi postaciami, jak również brak zgody co do interpretowania przez nich otaczającej rzeczywistości, nie powodują, że widz traci rozeznania w chaosie otaczających go obrazów, głosów, dźwięków, zdarzeń ważnych i tych mniej, idąc dalej, zainteresowania całą fabułą. 

Jeśli więc myśleliście, że najpierw Krzyk (Scream, 1996) Wesa Cravena, potem American Psycho (2000) Mary Harron czy Dom w głębi lasu (The Cabin in the Woods, 2012) Drew Goddarda stanowiły kolejno przesuwane „ostateczne granice” horroru postmodernistycznego – pomyślcie raz jeszcze. Clou filmów Bensona i Moorheada, czyli wszystko to, co sprawia, że są one tak wciągające, prowokujące do myślenia i satysfakcjonujące zarazem, będąc ponadto czymś więcej niż tylko bierną rozrywką dla mas, tkwi w nieznanym. Duet w pełni zasłużył na miano najbardziej innowacyjnych twórców amerykańskiego kina niezależnego. Dysponując zazwyczaj bardzo skromnym budżetem uwalniają magię, na którą Hollywood zazwyczaj wydaje miliony. Ich nowy film to dla miłośników horroru lovecraftowskiego, „weird fiction” i serii Strefa mroku (The Twilight Zone) pozycja bardziej niż obowiązkowa.  


r e w e l a c j a

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz