Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

The Predator

Sinusoida doskonała, czyli „Predator” Shane'a Blacka.

opis fabuły: Najniebezpieczniejsi myśliwi we wszechświecie powracają na Ziemię. Są silniejsi, mądrzejsi i bardziej śmiercionośni niż kiedykolwiek – wszystko dzięki połączeniu ich DNA z genami innych gatunków. Kiedy mały chłopiec przypadkowo przyczynia się do wizyty predatorów na ulicach małego miasteczka, tylko grupa eksżołnierzy może zapobiec unicestwieniu rodzaju ludzkiego.

Predator (2018), reż. Shane Black


recenzja: W masowej, krytycznej, a nawet fanowskiej świadomości filmy z serii Predator, wróć... filmy ze słowem „predator” w tytule, funkcjonują jak sinusoida doskonała. Na przestrzeni lat zaliczały całkiem przyzwoite wzloty, jak i spektakularne wtopy. Pierwszy Predator (1987, J. McTiernan), przez wielu określona mianem najlepszego z serii, wygrywał świetną muzyką i zdjęciami, klaustrofobicznym i sugestywnym klimatem, wyrastającą na pełnoprawnego bohatera dżunglą, z której próżno było szukać ucieczki, kończąc na bezsilności towarzyszącej uzbrojonemu po zęby „brat packowi” komandosów w walce z czyhającym na nich kosmicznym monstrum. Predator 2 (1990), gdyby oceniać go nie przez pryzmat sequela, ale autonomicznego dzieła, może i nie prezentował się najgorzej, w porównaniu jednak przegrywał na całej linii. Idziemy dalej, a tam dylogia AvP, która nie tyle koszmarnie przejechała się po klasycznej dla kina sci-fi postaci Predatora, rykoszetem zdrowo dostało się innej ikonie gatunku – Obcemu. O ile jeszcze „jedynkę” można było czytać jako głupawy (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) mariaż obu potworów i ciekawy, choć prymitywny w założeniach eksperyment na zasadzie: „wsadzamy dwóch über-łowców do jednej klatki i zobaczymy, który z nich pierwszy zaliczy knock-down”, o tyle „dwójka” powstała już tylko i wyłącznie po to, by zarobić parę „zielonych”. Finalnie quasi-reboot serii, czyli Predators (2010) Nimróda Antala z Adrienem Brodym w roli głównej (nie Predatora, a cynicznego najemnika Royce'a) może nie zrzucał z fotela, ale dawał porównywalną frajdę z oglądania co film McTiernana. Moim skromnym zdaniem VHSiarze nie mieli na co narzekać.

Mamy rok 2018 i sinusoidy doskonałej ciąg dalszy. Tym razem nie kto inny jak Shane Black (Nice Guys. Równi goście [The Nice Guys, 2016], Iron Man 3 [2013], Kiss Kiss Bang Bang [2005]) wziął się z bary z Predatorem, tworząc sequel dwóch pierwszych części, odcinając się szczelnie od filmowej „padaki” AvP Paula W.S. Andersona i kontynuacji autorstwa braci Strause. I tu od razu duży plus. Na minus: niezmienna bolączka każdej kolejnej odsłony predatorowej franczyzy, czyli wtopienie naszego intergalaktycznego łowcy w co rusz nowe środowisko, zamiast trzymać się tego, co sprawdziło się w pierwszej odsłonie, z którą seria była, jest i zawsze będzie kojarzona: nieprzeniknioną dżunglą. Jednak bardzo szybko okazuje się, że nie lokacje, nie potyczki na linii człowiek-kosmita, całkiem przyzwoite one-linery ani komando-bromans stanowią clou sprawy, ale technologia zesłana ludziom jako kość niezgody między rasowym Predatorem, a jego podrasowaną wersją. I to z kolei na drugi plus.

Minus kolejny: brak scenariusza, fabuła ginąca pod natłokiem niekończących się pościgowych sekwencji, strzelanin i mordobicia, mniej lub bardziej sensownych motywów i wątków pobocznych, do tego błędy obsadowe, potok one-linerów, z których raczej żaden nie ma większych szans, by na dłużej zagościć w masowej świadomości, no i humor na poziomie dowcipów o Jasiu, czy kawałów o „twojej matce”. Całości nie pomaga żenujący szwarccharakter (Sterling K. Brown), autystyczny dzieciak (Jacob Tremblay) funkcjonujący u Shane'a jako archetypowy „Gary Stu”, no i Olivia Munn jako doktor Casey Bracket, wespół w zespół z żoną spiritus movens akcji filmu Quinna McKenny (Boyd Holbrook), to postaci-świecidełka kompletnie pozbawione ekranowej charyzmy i zarazem komicznie przeseksualizowane.

Parszywa szóstka Blacka, czyli odział-komandosów-prawie-że-zamknięty, których nieformalnym liderem staje się ex-snajper do zadań specjalnych McKenna: kawalarz Coyle (Keegan Michael-Key), cierpiący na Zespół Tourette'a Baxley (Thomas Jane), rozchwiany emocjonalnie były pilot Lynch (Alfie Allen), zafiksowany na punkcie Biblii Nettles (Augusta Aguilera), na czarnoskórym komando o skłonnościach samobójczych Nebraska (Trevante Rhodes) kończąc, to nawet jak na predatorowe standardy nazbyt „gruba krecha”, a podniesiony do entej potęgi typowy dla komedii kumpelskich koszarowy humor, w przypadku serii o jednym z najgroźniejszych kosmicznych łowców światowego kina ever, powoduje efekt odwrotny do zamierzonego i porażkę na dwóch frontach jednocześnie. Predator Shane'a Blacka wyrasta na horror, który nie straszy i jednoczenie komedię, która bardziej od salw śmiechu wywoła uśmiech politowania. Podwójnie przykra sprawa, w szczególności dla osób, które darzą film McTiernana wyjątkowym sentymentem.

Shane Black-reżyser i zarazem scenarzysta do spółki z Fredem Dekkerem chyba zapomnieli, że nie samą akcją metraż stoi. Na niekorzyść filmu, twórcy postanowili zasypać niespełna dwugodzinny metraż zbyt wieloma konfliktami. To, co mogło być ograniczone, ale dobrze pogłębione, rozmywa się w gąszczu ledwie naszkicowanych relacji prowadzących donikąd. Niemniej jednak, pomimo licznych niedociągnięć wynikających w głównej mierze ze zbyt wielu pomysłów co do kierunku, w jakim popchnąć fabułę, ale i problemów, z którymi musieli zmierzyć się twórcy od pomysłu po realizację, nowy Predator ma szanse spodobać się fanom zarówno pierwszych dwóch filmów z serii, jak i wcześniejszych produkcji sygnowanych nazwiskiem Shane'a Blacka. To fenomenalnie zmontowany, mający swoje krwawe i destrukcyjne momenty (rzeź w tajnej bazie Stargazer) dość przeciętny blockbuster, który nie ma mocy sprawczej, by zbawić całą franczyzę. Może nie postawi pod znakiem zapytania powstanie kolejnych produkcji z uniwersum, ale z pewnością wydłuży znacznie czas oczekiwania. Fakt faktem, ekspozycja, jak i strona techniczna – dają radę. Fabularnie natomiast film nabiera rumieńców jedynie wtedy, kiedy McKenna i główny szwarccharakter Traeger, postawieni pod ścianą, decydują się na „zawieszenie broni” i obranie wspólnego frontu w walce z super-Predatorem. Kiedy konflikt powraca na uprzednio obrane, napompowane adrenaliną tory, widzowi pozostają trzy rzeczy: krwawa jatka, letnie one-linery i jarmarczno-folwarczny dowcip. Też dobre...



ś r e d n i

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz