Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

The Snowman

Zmarnowany potencjał, czyli „Pierwszy śnieg” Tomasa Alfredsona.

opis filmu: Detektyw Harry Hole bada sprawę zaginięcia kobiety, której szalika użyto do przystrojenia ulepionego przed jej domem bałwana.

Pierwszy śnieg (2017), reż. Tomas Alfredson


recenzja: Jestem niemalże pewien, że żadna z osób stojących za Pierwszym śniegiem (The Snowmen, 2017), filmową adaptacją siódmej z kolei powieści Jo Nesbø, nigdy w życiu nie obejrzała Jacka Frosta (1998, T. Miller). W odróżnieniu od bałwanka Troya Millera, ten w wydaniu Tomasa Alfredsona i spółki nie jest skory do żartów, jest drażliwy i nieznośny, i ani mu się śni odpokutowywać za grzechy zaniechania. On będzie zabijał. Ale trzeba mu oddać jedno – jest równie komiczny co ten pierwszy.

Podczas rozmowy rekrutacyjnej głównej bohaterce The Circle. Krąg (The Circle, 2017) Jamesa Ponsoldta zadano pytanie o to, czego boi się najbardziej. Odpowiedziała, że zmarnowanego potencjału. I taki właśnie jest film Alfredsona. To zmarnowany potencjał, temat i pomysł na pełnokrwisty kryminał. Bodajże od czasu Adwokata (The Counselor, 2013) Ridleya Scotta nie mieliśmy okazji obserwować tylu wielkich nazwisk, których praca przekułaby się w tak mały film. Reżyseria twórcy Pozwól mi wejść (Låt den rätte komma in, 2008) i Szpiega (Tinker Tailor Soldier Spy, 2011). Materiały do scenariusza dostarczone przez jednego ze sztandarowych przedstawicieli norweskiego Nordic Noir – samego Jo Nesbø, który ponadto zaznaczył swoją obecność na płaszczyźnie produkcyjnej. Konwersja powieści na język filmowy autorstwa Hosseina Aminiego, osoby odpowiedzialnej za scenariusz do pamiętnego Drive (2011) NWRefna i Petera Straughana do Szpiega czy sundance'owego Franka (2014) Lenny'ego Abrahamsona. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Marco Beltramiego, twórcy partytur do oscarowego The Hurt Locker. W pułapce wojny (The Hurt Locker, 2008) Kathryn Bigelow czy też mocno docenionej przez krytykę Eskorty (The Homesman, 2014) Tommy'ego Lee Jonesa. Last but not least, Thelma Schoonmaker, znakomita montażystka, trzykrotna laureatka Oscara, od lat współpracująca z Martinem Scorsese. Choć oficjalne źródła przypisują montaż równie oscarowej co Schoonmaker Claire Simpson, tyle że za Pluton (Platoon, 1986) Olivera Stone'a. I rzecz jasna – mocarna obsada: Fassbender, Ferguson, Gainsbourg, Kilmer i Simmons... To nie mogło się nie udać. A jednak.

Oprócz tego, że Harry Hole (Michael Fassbender) wielkim detektywem jest, jest również wielkim ochlajem, ale takim w wydaniu hollywoodzkim, którego w jednej z pierwszych scen filmu znajdujemy upodlonego na ławce w parku, z pustą flaszką w łapie i kacem gigantem pod czaszką, by przez resztę czasu ekranowego nie wlać w gardło ani jednej kropli wysokoprocentowego trunku. W kontekście „pijaństwa” głównego bohatera norweska policja wydaje się nader pobłażliwa, gdyż w ich mniemaniu Harry to chodząca legenda, geniusz, „mastermind” od kryminalistyki i Sherlock Holms kraju wikingów w jednym, pomimo tego, że to, co widzimy na ekranie zwyczajnie temu przeczy. Hole to nie Holmes, a najgorsze detektywistyczne wcielenie od czasów inspektora Jacquesa Clouseau.

Harry łączy siły z nową rekrutką – Katrine Bratt (Rebecca Ferguson), która zapałem, charyzmą, sprawnością fizyczną, jak i wysoce rozwiniętym myśleniem krytyczno-analitycznym oraz smykałką do nowych technologii bije tego pierwszego na głowę; zaczyna łączyć stare sprawy kryminalne rozgrzebane przez Hole'a z nowymi brutalnymi zdarzeniami na rubieżach Oslo, gdyż wie, że musi rozwiązać zagadkę, zanim psychopata zacznie lepić bałwanki ze śniegu i ludzkich członków.

Nie przeczytałem w swoim życiu ani jednej książki Jo Nesbø, ale zakładam, że skoro autor Pierwszego śniegu (Snømannen, 2007) popełnił i sprzedał obrzydliwie dużą ilość swoich powieści, to znaczy, że świat przedstawiony musiał być światem przepełnionym zarówno zdarzeniami, jak i procesami, co nade wszystko bohaterami z krwi i kości. I nie mówię tutaj o ofiarach, ale rysie charakterologicznym postaci. Na tej płaszczyźnie u Alfredsona zwyczajnie wieje nudą, sztampą i bylejakością. Fabuła ma w sobie więcej dziur niż ser Jarlsberg. Adaptacja siódmej z kolei powieści Nesbø z Harrym Holem w roli głównej to jak oglądanie piątego sezonu serialu telewizyjnego z pominięciem poprzednich czterech. U Alfredsona szczególnie dotkliwie odczuwalne w kontekście relacji na linii Harry-była żona Rakel (Charlotte Gainsbourg). Do tego dwa piekielnie istotne i arcyciekawe wątki poboczne – ten z J.K. Simmonsem w roli rozpustnego Arve Støpa, rzecznika kandydatury Oslo jako organizatora zimowych igrzysk, jak i Vala Kilmera i jego Rafto, kumpla po fachu i kieliszku Harry'ego Hole'a, który dla „bałwaniarza” z Bergen niemal zupełnie stracił głowę (dosłownie!) – zostały porzucone w półbiegu bez wyraźnego zaakcentowania.

Bogactwo wyjściowe, twórcze i obsadowe, oraz zmarnowany potencjał. Tak w skrócie można podsumować Pierwszy śnieg Tomasa Alfredsona. Jego poprzedni obraz – Szpieg, to była czysta maestria umiejętnego, powolnego i inteligentnego budowania napięcia. Pozwól mi wejść niespełna dekadę temu wpuściło mocny powiew oryginalności, stanowiąc skuteczną odskocznię od pulpy amerykańskiego horroru. Pierwszy śnieg to ofiara zbiorowego gwałtu, z której zebrano odciski wszystkich scenarzystów, montażystów, proponowanych reżyserów-producentów i mocarnej, choć kompletnie niezaangażowanej obsady. Oskarżeni nie przyznają się do winy. 


b a r d z o  s ł a b y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz