Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Sicario

Tajne przez poufne, czyli „Sicario” Denisa Villeneuve'a.

opis fabuły: Młoda agentka FBI bierze udział w operacji zlikwidowania bossa meksykańskiego kartelu narkotykowego. Podczas misji jej moralność zostaje wystawiona na próbę.

„Sicario” (2015), reż. Denis Villeneuve


recenzja: Czy w najnowszym filmie Denisa Villeneuve'a zobaczyłem coś, czego nie powinienem zobaczyć? I tak, i nie. Przesłanie stojące za „Sicario” (2015) jest stosunkowo proste: kartele narkotykowe to zło wcielone, a agenci – podejmujący się karkołomnej intelektualnie, logistycznie, choć nade wszystko moralnie walki o przywrócenie ładu, porządku i sprawiedliwości dla wszystkich – to nierzadko osoby mające o wiele więcej na sumieniu niż wszyscy kokainowi baronowie amerykańsko-meksykańskiego pogranicza razem wzięci.  

U Villeneuve'a supertajna, choć zakrojona na szeroką skalę, akcja CIA, której priorytet, pojmanie szefa wszystkich szefów meksykańskiego podziemia narkotykowego, staje się katalizatorem przemiany głównej bohaterki – Kate Macer (Emily Blunt) – agentki FBI o wydawałoby się wysokiej charyzmie i sztywnym kręgosłupie moralnym. Przyśpieszony kurs dojrzewania zafundowany jej przez rzekomych „konsultantów” CIA: Matta (Josh Brolin) i Alejandro (Benicio Del Toro) wywróci jej uporządkowaną hierarchię wartości do góry nogami. Rzeczywistość, w jej mniemaniu spójna i prawa, z czasem okaże się zupełnie powierzchowna, kryjąca mrok, barbarię i wijącą się enigmatyczność jako siły stojące zarówno po jednej, jak i drugiej stronie przenikających się interesów – tych federalnych, jak i kartelowych. 

Niepokój i paranoja czające się niemal w każdym zakamarku filmu Villeneuve'a; świat spreparowanych machinacji, w którym każdy może okazać się celem, jak i katem, a zaciskająca się na szyjach bohaterów pętla niepewności i niejednoznaczności co do kolejnych posunięć powoduje, że widz ma wrażenie uczestniczenia w czymś na wzór patologicznego happeningu, schizofrenicznej rozgrywki szachowej, w której nie ma wygranych, a próba wyprzedzenia ruchu przeciwnika (sprzymierzeńca?) może okazać się jedynie pustą „podpuchą” na zasadzie: „o skubany, chce mnie sprawdzić, czy zareaguję”. Villeneuve chce, aby widz zareagował, pozwalając mu niemal na własnej skórze odczuć dreszcz i adrenalinę osób będących w kleszczach zarówno bitewnej zawieruchy, jak moralnej ambiwalencji. Całość skutecznie „podbijana” zwaliście złowieszczymi partyturami Johanna Johanssona, do złudzenia przypominającymi ostatni akt „Wroga numer jeden” (2012) Kathryn Bigelow, a konkretnie scenę helikopterowej eskorty nocnej w imię misji zinfiltrowania siedziby Osamy bin Ladena.

„Sicario” to również zdjęcia, przepięknie podane przez Rogera Deakinsa, kadrujące fabułę filmu ze zbędnej ekspozycji, sytuacyjne, choć wizualnie czyste i czytelne. Choć i tak na pierwszy plan wychodzi katorżnicza wprost praca na linii reżyser-główna bohaterka. Jego Kate Macer, agentka-świadek brudnych procederów jej kolegów po fachu, nagminnie zbijana z pantałyku, karmiona rebusami i ogólnikami ze strony Matta i Alejandro co do faktycznego jej udziału w obławie i infiltracji kokainowego barona; do tego świat przedstawiony jako zupełnie nowe i obce środowisko, w którym przychodzi jej pracować, oparte na strzelaninach, demonstracyjnych egzekucjach, strachu i życiu ciągłym napięciu – to wszystko cementuje postać Kate, uwiarygodniając tym samym jej (nie)przemianę, powodując, że traktujemy jej postać jak fundament chwiejnych osobowości pozostałych bohaterów dramatu.

„Sicario” wygrywa przede wszystkim atmosferą – duszną i krytycznie obłąkańczą – mocno dopracowanym scenariuszem ukierunkowanym na powolne acz skuteczne odsłanianie i pogłębianie psychologii głównych bohaterów. Do tego zdjęcia, kapitalny montaż, „mięcho” aktorskie, no i myśl. Rewelacja.


r e w e l a c y j n y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz