Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

sobota, 28 marca 2015

Oculus

Po drugiej stronie lustra, czyli „Oculus” Mike'a Flanagana.

zarys fabuły: Kaylie Russell stara się oczyścić z zarzutów skazanego za morderstwo brata. Chce dowieść, że przestępstwo zostało popełnione przez istoty nadprzyrodzone.

„Oculus” (2013), reż. Mike Flanagan


recenzja: W „Oculusie” Mike'a Flanagana śledzimy losy dwójki rodzeństwa – Kaylie (Karen Gillan) i Tima Russell’ów (Brenton Thwaites). Tima poznajemy w momencie, kiedy po jedenastu latach pobytu w psychiatryku, jako terapii mającej na celu uporządkowanie traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, opuszcza placówkę (tak w telegraficznym skrócie: ojciec na oczach dwójki swoich dzieci zabija matkę, syn w odwecie zabija ojca i trafia na oddział zamknięty). Na zewnątrz czeka na niego siostra Kaylie, która postanawia oczyścić brata z zarzutów, zrzucając całość odpowiedzialności za śmierć rodziców na pewne tajemnicze lustro. Wkrótce dwójka bohaterów zostaje wciągnięta (na własne życzenie) w świat śmiercionośnego artefaktu, w którym przyjdzie im kwestionować nie tyle zwodniczą i szatańsko groźną rzeczywistość, co cały ciąg przyczynowo-skutkowy własnych działań, mających na celu dowiedzenie istnienia nadprzyrodzonych mocy drzemiących w lustrze i finalne go zniszczenie.

Koncepcyjnie film Flanagana rozwija się w sposób zbliżony do „Naznaczonego: rozdział 2” (2013) Jamesa Wana – oferuje jednak znacznie więcej. Jeżeli komuś wydaje się, po przeczytanym wstępie, że „Oculus” będzie niczym innym jak kolejnym „straszakiem” o nawiedzonym domu i skrzętnie skrywanych tajemnicach rodzinnych, to grubo się myli. „Oculus” w sposób dogłębny gra na emocjach widza, jak i głównych bohaterów; manipuluje, zwodzi, lawiruje miedzy tym, co rzeczywiste, a tym, co jest jedynie iluzją, kreacją na potrzeby perfidnej rozgrywki lustrzanego oka. I trzeba przyznać, że film jest w tym wszystkim niebywale skuteczny. Tu nic nie jest takie, jakim się wydaje. Mocnym punktem „Oculusa” – oprócz ciekawie wtrącanych retrospekcji, skoków i zapętleń czasowych (brawa dla montażystów) – jest narracja, która moim zdaniem nie znajduje satysfakcjonującego finału, ale sama w sobie, jako wędrówka bohaterów przez budowany na fantasmagoriach pokaleczony świat bestialskiego lustra, jest na tyle pojemna i niejednoznaczna, że z łatwością można przymknąć oko na przeciętne aktorstwo i nijakie zakończenie filmu.

Kameralność i głębia to czynniki, które nasycają najnowsze dzieło twórcy niezwykle udanej „Absentii” (2011). „Oculus” spełnia wszelkie wymagania dobrego filmu grozy i zadaje przy tym kłam obecnie panującym trendom, że jedynie słuszny i skuteczny efekt przerażenia wśród przeciętnego zjadacza popcornu można uzyskać, fundując mu kolejny filmowy klon wypełniony hordami zmutowanych zombie, wampirów tudzież innych demonów dopieszczonych bombastycznymi efektami specjalnymi i „dłubaniną” asów od CGI. Flanagan stworzył klasyczny horror, który przeraża zarówno licznymi skokami napięcia, dosłowną obrazkowością (sporo wody w Dunajcu upłynie, zanim sięgnę po jabłko), co gęstą od niedopowiedzeń atmosferą paranoi i szaleństwa. Z filmu bije zaangażowanie twórców, którzy robią co mogą (raz z lepszym, raz z nieco gorszym skutkiem), aby uniknąć schematów i oklepanych zagrywek typowych dla gatunku „ghost stories”. Efekt? Bardziej niż zadowalający. I choć film nazbyt często „puszcza oko” w kierunku innych produkcji genre’u – „Ręki Boga” (2001) Paxtona, „Luster” (2003) Seong-ho Kima, „Lśnienia” (1980) Kubricka – a finał pozostawia pewien niedosyt, nie zmienia to faktu, że całość prezentuje się nad wyraz ciekawie i powinna przyciągną do kin nie tyle fanów wszelkiej maści „straszaków”, co dobrego kina w ogóle. Polecam.   


d o b r y

1 komentarz: