Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

sobota, 21 marca 2015

La jaula de oro

Słodkiego, miłego życia, czyli „Złota klatka” Diego Quemada-Dieza.

zarys fabuły: Sara, nastolatka z Gwatemali, wyrusza w niebezpieczną podróż do Los Angeles w poszukiwaniu lepszego życia.

„Złota klatka” (2013), reż. Diego Quemada-Diez


recenzja: Debiut Diego Quemada-Dieza – „Złota klatka” (2013) – to historia trójki nastolatków z Gwatemali – Juana, Sary i Samuela – którzy postanawiają opuścić kraj i wyruszyć w podróż życia, tego lepszego. Ich celem są Stany Zjednoczone, a konkretnie spełnienie swojego „american dream”. I pomimo tego, że w umysłach amerykanów mit o jego spełnieniu, cały misternie konstruowany i funkcjonujący w umysłach ogółu etos wypełniony szlachetnymi hasłami równości, wolności i zbijania kokosów, dawno prysł, to w świadomości biednej i często uciśnionej ludności Ameryki Południowej wydaje się być nadal żywy i aktualny.

W przypadku debiutu Quemada-Dieza tytuł narzuca konwencję i nadaje ton całemu filmowi, w którym piękno statycznych, pięknie wystylizowanych, dopracowanych w każdym szczególe kadrów, „gryzie się” z trudnościami i masą niebezpieczeństw, na jakie natrafiają podczas swojej ucieczki. I nie chodzi tutaj o policję czy służby graniczne, ale przede wszystkim o nieprzebierające w środkach lokalne gangi, dla których sumienie to czysta abstrakcja, a nielegalna imigracja – czysty biznes. Juana, Sary (Karen Martínez), Samuela (Carlos Chajon), czy Chauka (Rodolfo Domínguez), Indiania, który dołącza do grupy uciekinierów, nie spotyka nic dobrego, a każda kolejna scena nie zwiastuje niczego, co mogłoby choć w najmniejszym stopniu wpłynąć na odmianę ich losu. To postaci zamknięte w tytułowej złotej klatce, w więzieniu amerykańskiego snu, którego nigdy nie zrealizują. Pesymistyczny wydźwięk filmu dodatkowo wzmacnia fakt, że reżyser nie ma niczego do zaoferowania względem swoich bohaterów, nie trzyma asa w rękawie, nie spuści na linach boga z maszyny. A nawet jeśli, to jedynie po to, by w miarę szybko ukrócić ich męczarnię i pozbawić mrzonek co do celowości poczynań. Nawet ulotne przebłyski zwykłej ludzkiej dobroci (ksiądz oferujący schronienie i prowiant, rolnicy – owoce) zostają zduszone w zarodku, zmiażdżone w sposób brutalny przez bestialstwo i dzicz bezwzględnego otoczenia.      

Debiut Quemada-Dieza nie jest filmem łatwym w odbiorze. Reżyser trzyma widza na dystans; izoluje go od kontekstu (osób, miejsc i faktów z przeszłości swoich bohaterów), który wpłynąłby lepiej na odbiór niektórych wątków ledwie zarysowanych w filmie. Warto nadmienić, że przy tworzeniu „Złotej klatki” reżyser zatrudnił wyłącznie naturszczyków, co z jednej strony wzmacnia naturalistyczną dosłowność scen – kosztem emocjonalności. Film nie unika klisz (obserwowanie Sary i Chauka uczących się nawzajem swoich języków ojczystych i, jako wypadkowa tego, rodzące się między nimi uczucie, to wszystko trąci sztampą i ograniem), a wtrącane często-gęsto elipsy bardziej dezorientują niż tłumaczą. Co więcej, Sara – jedynie prawdziwie świadoma postać dramatu Dieza – i jej barwy ochronne (dziewczyna, biorąc poprawkę na zagrożenia, które mogą czyhać na nią podczas ucieczki, ścina włosy, obwiązuje piersi bandażem, łyka tabletki antykoncepcyjne i nadaje sobie imię Osvaldo), ciekawy skądinąd motyw, nagminnie ignorowany przez reżysera, zostaje podjęty dopiero wtedy, kiedy może przysłużyć się „popchnięciu” historii do przodu lub jako fabularny twist.

„Złota klatka” traci w porównaniu z inną głośną produkcją ostatnich lat, poruszającą zbliżoną problematykę, co film Dieza – „Ucieczką z piekła” (2009) Cary'ego Fukunagi. Jednak nie można powiedzieć, że film jest słaby. To kawał solidnie zrealizowanego kina społecznego, które daje do myślenia; angażuje, choć bez fajerwerków, ale jednak – w sposób namacalny ukazując trudy „nielegalnego życia”, które rzadko kiedy zostają nagrodzone spełnieniem. 


d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz