Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Son of a Gun

Son of a bitch, czyli „Son of a Gun” Juliusa Avery'ego.

zarys fabuły: Dziewiętnastoletni JR trafia do więzienia, gdzie zostaje protegowanym najbardziej znanego przestępcy w Australii, Brendana Lyncha.

„Son of a Gun” (2014), reż. Julius Avery
maxi-recenzja: „Son of a Gun” Juliusa Avery'ego to dalekie od subtelności odchylenie od kreacji, którymi raczył nas ostatnimi czasy Evan McGregor. Jego Brendan Lynch to notoryczny bandyta, wilk w owczej skórze; z jednej strony chłodny, socjopatyczny, nabity prostą arytmetyką i morderczymi zamiarami, z drugiej pełen pasji, charyzmy i ułańskiej fantazji mózg operacji na miarę samego Mike'a Scofielda.

Brendan to bandzior, który młodzieńcze lata ma już dawno za sobą. Odsiaduje dwudziestoletni wyrok za machloje, których perfidii widz może się jedynie domyślać. Nie mając nic do stracenia, planuje ucieczkę. Kiedy niejaki JR – dziewiętnastoletni „świeżak” o aparycji zalęknionego jelonka Bambi, nieobeznany zupełnie w konwenansach kajdaniarskiego półświatka – trafia za kratki, i już na wstępnie, o mało co, nie zostaje zgwałcony przez bandę zwyrodniałych pederastów (przykra, choć udaremniona przez oprychów Brendana sytuacja, stanie się początkiem szorstkiej niczym papier ścierny przyjaźni, której jednostronność i ciągłe wodzenie za nos będzie odbijało się temu młodszemu czkawką do końca pełnej zawirowań „współpracy”). Ale po kolei, JR otrzymuje propozycję nie do odrzucenia: protekcja ze strony Lyncha i jego świty w zamian za „drobną” przysługę. 

Owa przysługa polega w głównej mierze na edukowaniu JR’a, wprowadzania nowego narybku w arkana militariów i metodologii organizowania ucieczek z zewnątrz. I kiedy w końcu dokonuje tego drugiego, JR, Brendan i reszta stają się drużyną, niezbyt zgraną, ale jednak, której celem, oprócz usilnego opierania się zakrojonej na masową skalę policyjnej nagonce, będzie duży skok na kasę, a dokładnie złoto i w konsekwencji rozpoczęcie słodkiego miłego życia gdzieś na ciepłych wyspach wiecznego spokoju i wszelkiej szczęśliwości.

„Son of a Gun” to jeden z tych filmów, które już gdzieś-kiedyś widzieliśmy; znamy te zagrywki, wyczuwamy niebezpieczeństwo na kilometr. Film nie ekscytuje, nie wybebesza emocjonalnie i intelektualnie w takim stopniu jak swego czasu telewizyjny „Prison Break” (2005-2009) czy chociażby klasyka wydania – „Ucieczka z Alcatraz” (1979) Dona Siegela. Film Avery'ego miewa swoje momenty, i choć fabularnie film gna na złamanie karku, narzuca ostre tempo i właściwie nie ściąga nogi z gazu do samego końca, to brak w tym całym pędzie zastanowienia, chwilowego zatrzymania i przełamania konwencji typowych, tanich „sensacyjniaków”. Brakuje suspensu, urozmaicenia, zaskakującego splotu wydarzeń, jakiejś bomby, clou; tego wszystkiego, co w tak wyśrubowanym stopniu cechowało i nasycało wspomniany „Prison Break”, czaiło się za każdym kadrem, każdą sekwencją scen i emocją.

Kreacjom aktorskim, w pierwszej kolejności bezkompromisowo budowanej przez Evana McGregora postaci Brendana Lyncha, nic zarzucić nie można – wartość sama w sobie. JR w wykonaniu Brentona Thwaitesa też trzyma poziom, choć z fotela nie zrzuca. Trzeba przyznać, że w sposób trafny udało mu się oddać wrażliwość i subtelność kreowanej przez siebie postaci i dochodzenie do prawd poprzez stopniowe odsłanianie kart, głównie tych osobistych. Jednak prawdziwa siła „Son of a Gun” leży w drugim, a nawet w trzecim planie. Nasz największy ostatnimi czasy towar eksportowy, czyli Jacek Koman w roli szefa wszystkich szefów mafijnego półświatka Sama, przełamuje siłowość filmu, nie tylko wtrącanymi często-gęsto polskimi przekleństwami, ale rozładowującymi napięcie scenami, jak chociażby ta pt. „Minister obawia się o swoje życie”. Do tego wspomniany trzeci plan i epizod Damona Herrimana, którego szeregowiec Wilson, diler-narkoman i amator mocnych, szturmowych wrażeń, wprowadzający JR’a w tajniki posługiwania się bronią palną, a konkretnie scena, w której niczym Mike Tyson w „Kac Vegas” (2009) wczuwający się w „In the Air Tonight” Phila Collinsa (w przypadku Wilsona utwór „Forever Young” zespołu Alphaville, a w zasadzie jego pędzący na złamanie karku, wysokooktanowy cover, coś na wzór koszmarnej, imprezowej rąbanki) to powód, dla którego warto pójść do kina lub kupić wydanie DVD, kiedy tylko pojawi się na sklepowych półkach.  

Dla bohaterów „Son of a Gun” nic nie jest takim, jakim się wydaje. Co jest prawdą, a co jedynie podpuchą? Czy osobom pojawiającym się na ich drodze można zaufać, czy to tylko podyktowana własnym interesem gra pozorów? Sam fakt, że człowiek podczas seansu zadaje sobie te i podobne im pytania, powoduje, że pomimo monotonii i sporej dawki chaosu, „Son of a Gun” wypada bardziej niż przyzwoicie, i w moim osobistym rankingu plasuje się całkiem wysoko. A może to tylko słabość do McGregora?

ocena: 7/10 (dobry)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz