Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy, czyli „John Wick” Chada Stahelskiego i Davida Leitcha.
zarys fabuły: John Wick był najlepszym płatnym zabójcą w Stanach, ale dla ukochanej żony wycofał się z biznesu. Po jej śmierci nie dane mu będzie w spokoju przeżyć żałoby. Gdy syn rosyjskiego mafiosa odbierze mu ostatnią pamiątkę po ukochanej, zemsta będzie tylko kwestią czasu.
„John Wick” (2014), reż. David Leitch i Chad Stahelski |
mini-recenzja: „John Wick” to teatr jednego aktora i klasycznie (momentami aż za nadto) poprowadzone kino zemsty. „John Wick” to thriller, który z jednej strony funduje widzowi to, czego wymaga się od tego typu produkcji; zachwyca wartką akcją, wysmakowanymi scenami pościgów, strzelanin i wszelkiej maści mordobicia (widowiskowe sceny walk przywodzą na myśl te z „Equilibrium” Kurta Wimmera tudzież „Matrixa” braci Wachowskich), z drugiej strony nudzi, zabija monotonią, schematyzmem i zgranymi na śmierć kliszami gatunku. To czego brakuje filmowi duetu Leitch/Stahelski, oprócz samej narracji, to czegoś ponad, jakiejś wartości dodanej, która mogłaby odczarować gatunkowe realia, powodując, że ta zwykła, ordynarna „rozwałka” nabrałaby charakteru, stając się czymś więcej niż jest w rzeczywistości – czyli w przypadku „Johna Wicka” przezabawnie prostacko zarysowanym konfliktem i efekciarską wendetą (włamanie do domu Wicka, pobicie i wynikłe z tego tytułu obrażenia, kradzież samochodu i odstrzelenie psa w sposób okrutny, a to wszystko w ciągu zaledwie pierwszych 10 minut, stają się zaczynem krwawej zemsty i uruchamiają cały ciąg zdarzeń, który będzie miał swoje przykre konsekwencje, oczywiście, względem wszystkich oprychów zamieszanych w sprawę). Finał, jak to łatwo przewidzieć. Znowu zwycięży racja, w nawiasie John Wick. Bo przecież podług słów jednego z gangsterów, „Wick to nie Baba Jaga, to facet, po którego dzwonisz, kiedy chcesz się Baby Jagi pozbyć”. Co więcej… za dużo w filmie Stahelskiego i Leitcha schizofrenii. To co denerwuje i jednocześnie wprawia w konsternację, to fakt, że za każdym razem, zanim bohaterowie zasypią siebie gradem pocisków vel serią przepotężnych combosów (albo zaraz po), wymieniają się uprzejmościami i panuje sielska, prawie-że-rodzinna atmosfera niedzielnego obiadku. Dzieje się tak chociażby wtedy, gdy Wick spotyka na swojej drodze płatną zabójczynię Panią Perkins (Adrianne Palicki), właściciela klubu Winstona (Ian McShane) i starego kumpla po fachu, niejakiego Marcusa (Willem Dafoe, mrugnięcie okiem w stronę jego kreacji z „Łowcy” Daniela Nettheima raczej nieprzypadkowe). Coś na plus? Ciekawie prezentują się sceny akcji; twórcy unikają szybkiego montażu na rzecz dłuższych ujęć, po to, żeby ukazać cały majestat i kunszt nie tyle aktorski, co przede wszystkim kaskaderski Keanu Reevesa i pozostałej ekipy. Nie zmienia to faktu, że film jest wtórny i przewidywalny. Ile to już razy oglądaliśmy podobne fabuły, oparte na tym samym silniku i podobnych podzespołach; bazujące na tych samych, niezmiennych schematach (były płatny zabójca, sprowokowany, wraca do swojego krwawego fachu), które to wyeksploatowane do rdzenia wszystkiego, rzadko kiedy będą w stanie zapewnić nowe odkrywcze wrażenia? Niestety tak jest i w tym przypadku.
ocena: 4/10 (ujdzie)
Uuuu szkoda, opinie raczej dobre krążyły po necie. Z pewnością obejrzę, ale raczej z czystej słabości do Keanu, która mi mimo lat nie osłabła ;)
OdpowiedzUsuńCo do "Wicka" wychodziłem dokładnie z tego samego założenia - słabość do Keanu, no i Dafoe. Dlatego poszedłem. Gdyby nie obsada, prawdopodobnie nie byłoby tematu... Niestety, za dużo tego typu filmów mam już na sumieniu, wynudziłem się niemiłosiernie ;)
UsuńNa szczęście muzyka wiele zrekompensowała. Pozdrowenia z Rytra.
OdpowiedzUsuńCiekawy blog, dopiero zacząłem się przekopywać przez treść i natłok znaczeń... Mogę dodać Ciebie do swojego blogspot'u, na zasadzie linkowania?
UsuńNie oglądałam zbyt wiele filmów tego typu, więc może mi się spodoba... Przekonam się na pewno! :)
OdpowiedzUsuń