Koszer-Nostra i pitbulle, czyli „Psy mafii” Johna Hillcoata.
opis filmu: Członkowie gangu oraz skorumpowani gliniarze postanawiają zabić policjanta, aby odwrócić uwagę od wykonywanego przez nich niezwykle skomplikowanego napadu po drugiej stronie miasta.
„Psy mafii” (2016), reż. John Hillcoat |
recenzja: John Hillcoat to reżyser, którego pierwsze filmy nie maiły szczęścia do polskiej dystrybucji kinowej. Jego Propozycja (The Proposition, 2005), jak również Droga (The Road, 2009), jeden z lepszych filmów z gatunku post-apo, jaki miałem przyjemność oglądać, kompletnie ominęły naszą krajową dystrybucję. Późniejszy Gangster (Lawless, 2012) i wchodzące na afisz Psy mafii (Triple 9, 2016) miały zdecydowanie więcej szczęścia, choć giną w porównaniu. O ile jeszcze Gangster trzymał poziom i potrafił skutecznie zaskoczyć, przełamując utarte schematy kina gangsterskiego, stawiając na nietuzinkowy klimat i poetykę niż efekciarskie „popisówki”, bezmyślną akcję i strojenie głupich min, o tyle jego Psy mafii to „wielki” powrót do zarżniętej lata temu formuły; film epatujący obrazkowością i bezpłodną paplaniną, pozbawiony najistotniejszej składowej – serca filmu.
Krótko o fabule. Banda przekupnych gliniarzy o wątpliwym kręgosłupie moralnym oraz szajka pozbawionych złudzeń ekswojskowych zostają wciągnięci w pewną mafijną grę, której zasady zostają całkiem dosadnie wyjaśnione w jednej z pierwszych scen brawurowego skoku na bank. Sfora żadnych krwi i mamony „złych poruczników” – szantażowana przez żydomafię z Rosji, z carycą gangsterskiego ula na czele, Iriną Vlaslovą (Kate Winslet) – szykuje się do kolejnego ataku, o niebo bardziej ryzykownego, bo pociągającego za sobą poświęcenie życia jednego ze swoich, funkcjonariusza Chrisa Allena (Casey Affleck).
Fabuła Psów mafii nie jest aż tak zawiła jak zapewniają dystrybutorzy, a sam film pada ofiarą własnego scenariusza (którego de facto nie ma) i irytującego niezdecydowania twórców. Motywacje bohaterów – jedynie zarysowane, dialogi – mało wyszukane i zwyczajnie nudne. Hillcoat miota się w obrębie obranego gatunku, jakby nie mogąc się zdecydować, który z trzech kubków skrywa tę pożądaną kulę. Ten oznaczony etykietą WYSOKOOKTANOWY THRILLER? Drugi: CHROPOWATY DRAMAT POLICYJNY? A może ten ostatni jako UWIERAJĄCA OPOWIASTKA Z MORAŁEM? Wypadkową tego całego galimatiasu jest film mocno nierówny, i co gorsza, zrealizowany w przysadzistym topornym stylu. Psy mafii rozpoczynają się sceną skoku na bank, poprowadzoną w sposób tak przewidywalny jak małpa z bananem. Można wymienić wiele innych tytułów, w których podobne akcje przeprowadzane były o niebo ciekawiej, sprawniej, nierzadko ze swadą i humorystycznym zacięciem: Napad (Killing Zoe, 1994, R. Avary), Plan doskonały (Inside Man, 2006, S. Lee), Bank Lady (Banklady, 2013, C. Alvart), Włoska robota (The Italian Job, 2003, F. G. Gray), Pieskie popołudnie (Dog Day Afternoon, 1975, S. Lumet), a to tylko czubek góry lodowej filmów, które podejściem do realizacji tego typu scen biją film Hillcoata na głowę. Jednego nie sposób odmówić Psom mafii, a mianowicie niezłej oprawy wizualnej, szczególnie w scenach pościgów, miejscami przeestetyzowanej, z dominantą czerwieni à la Lynch czy Refn, niestety często-gęsto nadużywanej, co skutecznie odbija się na tempie filmu i odwraca uwagę od historii, której (jak zdążyłem zaznaczyć już na wstępie) próżno szukać.
Jakby tego było mało film Hillcoata usłany jest scenami, w których skorumpowani bohaterowie psioczą na zastany stan rzeczy, do którego, de facto, przyłożyli łapkę, i co niby teraz mają zrobić, by odczarować zastaną sytuację i wyrwać się z zaklętego kręgu mafijnych zależności. Do tego kolejno odhaczane minuty upływające na niekończących się dysputach na temat: „kto nie z nami, ten przeciw nam”, „trzeba załatwić tę sprawę”, „kogo kropnąć, by ten nie kropnął nas”, i tym podobne komunały non-stop wypluwane z ust bohaterów, z którymi nie sposób się identyfikować, mogą przyprawić o ostrą migrenę.
Hillcoat'owi ewidentnie nie starcza materiału ani środków, aby „wyszarpać” satysfakcjonujące widowisko godne dwugodzinnego metrażu, co najwyżej pożywkę dla jednego z odcinków serialu o zbliżonej tematyce. Dobra obsada (choć niedobre aktorstwo) i ciekawie podane momentami sekwencje pościgów giną po natłokiem bzdurnego scenariusza i kiepskiej reżyserii, nie mówiąc już o stereotypach i całego natłoku uprzedzeń zawartych w filmie. Wszyscy „prawi” bohaterowie Psów mafii to jak nie ćpuny i ochlaje, to czarnoskórzy dealerzy, latynoscy gangsterzy i putinowska Koszer-Nostra. Ich ofiary natomiast to zazwyczaj biali, „czyści”, nieskalani grzechem obywatele klasy średniej plus ich bliżej nieokreślone korporacje i instytucje światowej finansjery. Bardzo przerysowane, trochę śmieszne, trochę straszne – zresztą jak i cały film.
s ł a b y
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz