Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

The Vatican Tapes

Urodziny Antychrysta, czyli „Taśmy Watykanu” Marka Neveldine'a.

opis filmu: Angela Holme jest opętana przez demona, który sprowadza cierpienie i śmierć na innych. Duchowni z Watykanu wysyłają egzorcystów, by pomogli dziewczynie.

„Taśmy Watykanu” (2015), reż. Mark Neveldine


recenzja: I jest, stało się, kolejny film o demonicznych ingerencjach, antyszatańskich abrakadabrach i przyoblekających wiarę w czyn egzorcystycznych MacGyverach. „Taśmy Watykanu” (2015) mogły być dobrym filmem, pomysł miał potencjał, ale jak to często z wielkimi widokami bywa, idą na zmarnowanie, nie spełniają pokrywanych w nim nadziei, rozmijają się z oczekiwaniami – po całości. Tak jest i tym razem.

Nie mam zamiaru przesadnie rozpisywać się (nie ma za bardzo o czym) ani tym bardziej pastwić nad najnowszym projektem Marka Neveldine’a, którego „Adrenalinę” (2006) i „Gamera” (2009) wspominam ze sporą dozą sentymentu. „Taśmy Watykanu” natomiast to zupełnie inna bajka, inny kaliber; to nie kino robione dla tzw. „hecy”, a celebra pełną gębą, z nieznośnym wprost zadęciem i namaszczeniem. Sporo już czasu upłynęło od „Egzorcysty” (1973) Williama Friedkina, samorodka, który powinien stanowić alfę i omegę w obrębie gatunku jako samo gatunku – rozbłysnąć i zgasnąć. Sprawa byłaby jasna, a widz nie musiałby katować się epigońskim nieudacznictwem, fabularno-gatunkowym mimetyzmem i skrajną wtórnością kolejno pojawiających tworów, żerujących na sukcesie protoplasty – bez szans na jego powtórzenie.

Akcja „Taśm…” oscyluje wokół postaci Ojca Lozano (Michael Peña), który postanawia pomóc pewnej dziewoi o imieniu Angela (Olivia Taylor Dudley), ponieważ ta, raniąc się przy krojeniu tortu urodzinowego, staje się Antychrystem... Zabawne? Nawet całkiem, gdyby nie fakt, że twórcy podchodzą do swojej roli bardzo zadaniowo, fanatycznie wręcz, bez cienia sceptycyzmu. Poza tym każdy, kto widział zwiastun filmu może z czystym sumieniem odpuścić sobie projekcję; wszystko, ale to dosłownie wszystko zostało bezbłędnie, koncertowo wręcz w nim „spopielone”. Wszystkie sceny warte zobaczenia, zostały w nim zawarte, nie zdradzając oczywiście finału. A finał jest na tyle otwarty, że ciężko nazwać to finałem, bardziej anty-finałem, niedokończeniem lub niedo… tu gryzę się w język.

„Taśmy Watykanu” to sztandarowy przykład kina, w którym myśl niesie bardziej niż realizacja. Brak koncepcji, żenujące aktorstwo, zerojedynkowi bohaterowie i pusty finał, a do tego suspens, gdyby tak pozbawić go uciekania się do rzadkich, ale jednak, wybiegów typu „jump scare”, dawałby pretekst do ucięcia sobie serii krótkich drzemek. Ogółem bieda, bieda i jeszcze raz rozczarowanie. Tak jak wspomniałem na wstępie, nie mam zamiaru przesadnie pastwić się nad najnowszym projektem Marka Neveldine’a. Dlatego pozytywnie – dwója.


b a r d z o  s ł a b y

1 komentarz:

  1. Nie oglądałem.Zgadam się z autorem recenzji.
    Powinni skończyć na "Egzorcyście",lub nakręcić coś kolejnego ale ambitnego.

    OdpowiedzUsuń