Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Aloft

Dziewczyna szamana, czyli „Do nieba” Claudii Llosy.

opis filmu: Po traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa dorosły Ivan poszukuje matki, która odkryła w sobie zdolności uzdrowicielskie.

„Do nieba” (2014), reż. Claudia Llosa


recenzja: Najnowszy film Claudii Llosy otwiera scena, w której Nana (Jennifer Connelly), jej dwójka dzieci – Ivan, początkujący sokolnik, i Gully, jego młodszy, nieuleczalnie chory brat – wraz z innymi rodzinami będącymi w podobnie ciężkim położeniu co oni, wyruszają na spotkanie z cieszącym się wyjątkowym autorytetem tajemniczym uzdrowicielem, Architektem Newmanem (William Shimell). Jego niecodzienne metody leczenia (tworzenie czegoś na wzór sanktuariów i innych instalacji z gałązek, patyków i liści) stanowią dla zdesperowanych rodziców ostatnią deskę ratunku. Zaraz po przybyciu dochodzi do pewnego incydentu (z sokołem Ivana i Naną w rolach głównych), którego wypadkową będzie odkrycie przez Architekta uzdrawiających mocy drzemiących w Nanie. Bohaterka początkowo podchodzi do całego zdarzenia z rezerwą, jednak wkrótce niechęć zaczyna ustępować miejsca bezsilności; jest skłonna uwierzyć we wszystko, cokolwiek mogłoby choć w najmniejszym stopniu przyczynić się do poprawy stanu zdrowia jej dziecka.

Druga historia bierze na celownik samego Ivana (Cillian Murphy) – ustatkowanego mężczyznę, mającego żonę i rocznego synka; realizującego się zawodowo jako – tu nie może być mowy o zaskoczeniu! – profesjonalny sokolnik (taki drobiazg, który u Llosy „podbija” i tak już nazbyt oczywistą i nabrzmiałą symbolikę). Jest jeszcze kluczowa dla finału opowieści, pełniąca rolę katalizatora w relacjach matka-syn, postać Jannii Ressmore (Mélanie Laurent) – dziennikarki (jak się później okaże również terminalnie chorej), która próbuje wykorzystać Ivana i, pod pretekstem stworzenia dokumentu o rzekomo wyjątkowych sokołach z jego hodowli, dowiedzieć się czegoś więcej o jego matce – owianej kultem szamance z koła podbiegunowego. Jednak cała „konspira” w wykonaniu Janii szybko płonie na panewce; Ivan w ostentacyjny sposób obnaża jej prawdziwe zamiary. Janii nie zależy ani na dokumencie o Ivanie i jego ptakach, ani na łzawej historyjce o wyrodnej matce, która w imię uzdrawiania świata porzuca swoje dziecko – jej osobistą misją jest Nana sama w sobie. Mimo pretensji Ivan wierzy, że jako dziennikarka śledcza jest w stanie tego dokonać. Decyduje się na dalszą podróż. On również ma w tym swój interes.

W tzw. międzyczasie, który w „Do nieba” wynosi przeszło dwadzieścia lat, dochodzi do wielu nawarstwiających się sytuacji, które, nie mogąc znaleźć ujścia, spowodowały, że Ivan stał się tym, kim się stał. Gully jako centrum zdarzeń – motor napędzający poczynania i, co za tym idzie, desperację Nany, rodzą frustrację u starszego z braci; do tego traumatyczne przeżycia: hołubiony za młodu sokół zostaje na jego oczach odstrzelony przez bezwzględnego przewoźnika; śmierć brata, do której niechybnie się przyczynił, załamanie relacji na linii matka-syn, chłodna obojętność, w konsekwencji pozostawienie Iwana pod opieką dziadka i rozpoczęcie katartycznej drogi u boku swojego mentora.

Natłok nieszczęść, traumy, obojętność i słodko-gorzki absurd jako bańka, w której zamknięta została fabuła najnowszego filmu Llosy, może przyprawić o zawrót głowy. Wszelkie momenty „objawienia”, którymi film jest szczelnie wypełniony, zamiast akcentować zrozumienie względem osób dramatu, wywołują niechęć i obojętność. W „Do nieba” próżno szukać postaci, której można kibicować. Trudno kibicować matce, która woli uzdrawiać cudze dzieci niż swoje własne i nie widzi w tym nic niewłaściwego; trudno również brać stronę Ivana – rozchwianego emocjonalnie furiata, zdradzającego żonę, mającego w nosie los rodziny i swój własny; natomiast postać Janii jest za mało wyrazista i nazbyt płaska, by można było w jakikolwiek sposób się z nią utożsamiać.

To, co dodatkowo spłyca duchowy wymiar filmu, który z założenia miał opierać swoją siłę na wierzeniach (wierze?) i osobistej mocy sprawczej, jest to, że ani w jednej, ani w drugiej przestrzeni czasowej widz nie otrzymuje informacji co do tego, na czym konkretnie miałaby polegać uzdrawiająca siła Nany; nie posiadamy wglądu chociażby w zaczątek procesu, na którym opierałby się cały rytuał leczenia. Nie wiemy, co spowodowało, że Nana stał się tym, kim jest, czyli Zbyszkiem Nowakiem w spódnicy, w mniej „mainstreamowym” wydaniu, ale jednak. Nic, null, nada. Mamy wierzyć na słowo, że Nana wielką znachorką jest i basta.

Najnowszy film, a zarazem anglojęzyczny debiut, peruwiańskiej reżyserki i scenarzystki – Claudii Llosy – w której twórczości, za sprawą „Gorzkiego mleka” (2009), zakochałem się bez reszty, to niestety film słaby, w którym tajemnica, zaznaczona na samym wstępie, fakt!, jest w stanie zaciekawić i stanowi prawdziwie mocne otwarcie całej bardzo sterylnej i chłodnej opowieści. Jednak te wrażenia, a raczej urok chwili, bardzo szybko mijają, przeradzając się w coś zupełnie przeciwstawnego. W miarę rozwoju fabuły tajemnica zaczyna stopniowo tracić na jakimkolwiek znaczeniu, budząc natomiast szereg zastrzeżeń – finalnie – uśmieszek politowania. I tak lawirując pomiędzy tym, co było, a tym co jest (akcja rozgrywa się w dwóch przestrzeniach czasowych), film napotyka na co rusz, liczne fabularne dziury, a odpowiedzi na postawione przez reżyserkę pytania, których byliśmy ciekaw, które stanowiły clou całości podróży, jak i docelowej konfrontacji, ominą nas szerokim łukiem. Satysfakcjonującego finału brak.


u j d z i e

1 komentarz:

  1. widziałam słabe opinie tego filmu i nawet nie podejmuję się zadania, chociaż obsada korci ;)

    OdpowiedzUsuń