Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

sobota, 20 września 2014

Miasto 44

Przez ciernie do… mas, czyli „Miasto 44” Jana Komasy.

zarys fabuły: Miłość dwojga młodych ludzi zostaje wystawiona na próbę, gdy 1 sierpnia 1944 wybucha Powstanie Warszawskie.

„Miasto 44” (2014), reż. Jan Komasa
mini-recenzja: Zacznę od tego, że nie jestem wielkim fanem twórczości Jana Komasy – ani tej dłuższej, ani krótszej, ani tej wspólnej. Jego debiut fabularny, który naprędce została okrzyknięty „głosem młodego pokolenia”, był dla mnie obrazem zupełnie obcym, wręcz hermetycznym; żaden tam „oścień w ciele”, a gigantyczna, uwierająca drzazga pod skórą pseudo-problemów wkraczających w dorosłość nastolatków, ich konfliktów, wizji rzeczywistości zawieszonej w próżni wyobrażeń o niej samej. „Sala samobójców” (2011) nie miała w sobie mocy sprawczej; bohaterowie byli nazbyt rozedrgani, pragnący wszystkiego naraz; funkcjonujący w poczuciu, jak trafnie ujął to swego czasu Michał Walkiewicz, że to właśnie tu i teraz spadnie złoty deszcz, rozbiją bank i zgarną główną nagrodę, która rzekomo im się należy (jakby cokolwiek na tym świecie nam się należało) i zdołają jednocześnie „pokonać smoka, uratować królestwo i przelecieć wróżkę”. Może mało we mnie emo-kultury, ale nie jestem zwolennikiem smolistego makeup’u, depresyjnej muzyki, ostrych żyletek i barbituranów. Wybaczcie… Ale nie o „Sali samobójców” miała być mowa. „Miasto samobójców”… przepraszam „Miasto 44” podskórnie dzierży sztandar tej samej idei, co „Sala…” i jest to… no właśnie, co? Dramat wojenny utrzymany w stylistyce komputerowego shootera, skrojony na hollywoodzką modłę romans/erotyk, którego nie powstydziłby się sam Tinto Brass, gdyby miał dziadka w Wehrmachcie, horror typu gore, a może teledysk? Każdy znajdzie coś dla siebie, co nie jest wadą, ale też i nie chwałą najnowszego filmu Komasy. W kontekście „Miasta 44” można przyczepiać się do wielu rzeczy: fatalnego scenariusza, a w zasadzie jego braku, nienajlepszego aktorstwa, ścieżki dźwiękowej (Czesław Niemen, dubstep i zakazane piosenki – muzyczny koktajl Mołotowa, lecz bez benzyny, lontu i ognia), efekciarstwa, hipsterii, przerostu formy nad treścią, neobaroku wszystkiego, a to tylko czubek góry lodowej, któremu na imię „Miasto 44”. To czego nie można odmówić projektowi Komasy to fenomenalnych efektów specjalnych i odwagi ekipy w ich realizacji. Dopracowana pod względem technicznym scenografia i dopieszczona charakteryzacja, to wszystko przenosi, ba!, wbija widza w gruzowiska powstańczej zawieruchy i chaos wojny. Ciekawie poprowadzony został cały ciąg zdarzeń zawarty w relacjach powstańców z innymi powstańcami; podejmowane pod wpływem impulsu decyzje, bez chwili zastanowienia i co za tym idzie – ich tragiczne konsekwencje. Jeżeli prawdą jest, podług słów Wiktora Hugo, że każda krytyczna sytuacja miewa swoje błyskawice, to w najnowszym filmie Komasy mamy istne wyładowania, tubalne ognie niebieskie rażące wszystko i wszystkich na swojej drodze. Obraz, który wyłania się z „Miasta 44”, to obraz skrajnie eksploatacyjny, do-szpiku-kości naturalistyczny, który może przyprawić co wrażliwszych o palpitacje serca; w którym świst kul, wybuchy, walające się wszędzie i w każdej formie szczątki ludzkie, pot, krew i łzy wiodą prym, a na końcu i tak zwycięża miłość. Dziwny jest ten świat…      

ocena: 4/10 (ujdzie)

2 komentarze:

  1. W przyszłym tygodniu idę do kina na "Miasto 44". Ciekawe, czy moje wrażenia po obejrzeniu będą podobne do Twoich. Dość krytycznie podchodzisz do tej produkcji, a może raczej do samego reżysera ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. no i git.... kolejny powód, żeby olać ten film. pewnie go obejrzę, tak jak oglądam większość produkcji polskich z tzw.wyższej półki i już czuję pismo nosem, jak to się skończy. "Kamienie na szaniec" odłogiem leżą na dysku i ból gardła mnie ściska, bo też wiem, jak się to skończy :-) Takie mamy polskie kino, niestety z bardzo, ale to bardzo małymi wyjątkami.

    OdpowiedzUsuń