Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Elizjum

DLA ELIZJUM

Cztery lata temu Neill Blomkamp rozpoczął swoją karierę pełnometrażową fenomenalnym „Dystryktem 9” (2009). Film nie tyle sprawdził się jako solidny sci-fi, od którego nie sposób było oderwać oczu, ale również – co nietypowe – poprzez istotę gatunku poruszał problem Apartheidu w południowej Afryce. Quazi-dokumentalna forma zacierała granice między tym, co realne a wytworzone na potrzeby produkcji, wzmacniając wydźwięk przedstawionych wydarzeń, kreując do bólu wiarygodną iluzję ekranowej rzeczywistości.

Matt Damon jako Max

Powstaniu „Elizjum” (2013), choć zupełnie niepodobny pod względem formalnym, zapewne przyświecał podobny cel. Poprzez medium gatunku poruszyć ważki temat. W przypadku najnowszego dzieła Blomkampa jest nim odwieczny problem podziału społeczeństwa na grupę uprzywilejowanych decydentów oraz, mającą się nie najlepiej, resztę społeczeństwa.

Jest rok 2154. Ziemia stała się przeludnionym, niezdrowym miejscem. Osoby dysponujące wystarczającym zapleczem finansowym już dawno opuściły Ziemię na rzecz tytułowego Elizjum, stacji-molocha, istnej metropolii zawieszonej w przestrzeni kosmicznej, w niedalekim sąsiedztwie Planety Matki. Elizjum dysponuje zaawansowanym zapleczem medycznym, które eliminuje praktycznie wszelkie choroby. Nie dziwi więc fakt, że mieszkańcy Ziemi chcą uzyskać dostęp do dobrodziejstw tego miejsca. Jednym z nich jest Max (Matt Damon), zwykły robotnik, który – wystawiony na działanie śmiertelnej dawki promieniowania podczas wykonywanych prac – ma przed sobą jedynie pięć dni życia. Zdeterminowany, postanawia odnaleźć sposób, aby przedostać się do Elizjum i, oczywiście w sposób zupełnie nielegalny, zapewnić sobie, jak i równie śmiertelnie chorej córce przyjaciela Frey (Alice Braga), należytą kurację. Oczywiście nie obejdzie się bez komplikacji. Sekretarz obrony Elizjum Delacourt (Jodie Foster) przejrzy śmiały plan Maxa i – z niewielką pomocą przyjaciół, głównie sadystycznego kosmo-kapo Krugera (Sharlto Copely) – wytoczy możliwie najcięższe działa, aby nie dopuścić do infiltracji kosmicznej twierdzy.

Jodie Foster jako Delacourt

„Elizjum” jest filmem, którego sednem jest problem ochrony zdrowia, a konkretnie braku jednakowego dla wszystkich dostępu do publicznej opieki zdrowotnej. Jednak nie byłoby do końca fair określać najnowsze dokonanie Blomkampa mianem filmu politycznego. Podobnie jak miało to miejsce przy „Dystrykcie 9”, tak i tym razem reżyser podejmuje ważki temat, aby stworzyć podłoże pod zajmujący i niebywale rozwojowy dramat. Fakt, że Max tak bardzo pragnie dostać się na pokład Elizjum; krytyczna sytuacja, w której znalazł się główny bohater; determinacja podyktowana chęcią powrotu do zdrowia, ale i uratowania osoby mu bliskiej; ograniczenia czasowe oraz osaczenie ze strony spec-agentów – to wszystko wytwarza wokół odbiorcy wzmagające się z każdą minutą trwania filmu poczucie niepokoju i suspensu. I na tym polega siła najnowszego dziecka Blomkampa; spotęgować do granic możliwości poczucie osaczenia, zwątpienia nie-mającego-nic-do-stracenia protagonisty, przy jednoczesnym, ciągłym podsycaniu ledwo tlącej się iskierki nadziei, że to właśnie jego misja – szaleńcza do szpiku kości, iście samobójcza – ma jakiekolwiek realne szanse powodzenia. 


Nic w „Elizjum” nie zostało pozostawione przypadkowi; wszystko ma swoje miejsce i czas. Brak efekciarstwa, albo może inaczej, efekciarstwo kontrolowane, to kolejna zaleta filmu twórcy „Dystryktu 9”. Blomkamp nasycił swoje dzieło treścią; treść, która w podrzędnym sensacyjniaku prawdopodobnie zginęłaby pod naporem bezmyślnych scen mordobicia, w „Elizjum” wypływa na powierzchnie. Przewrotnie, to właśnie niebywale sugestywne, pieczołowicie zaaranżowane sceny akcji dookreślają znaczenie samego filmu i stanowią o jego istocie. Obecnie zjawisko rzadko spotykane w przepakowanych akcją przaśnych blockbusterach. 

Sharlto Copley jako Kruger

W dobie bezmyślnych produkcji z gatunku (patrz „1000 lat po Ziemi”, „W ciemność. Star Trek” czy „Intruz”), bazujących na podstawowych instynktach i taniej podniecie; gdzie za punkt honoru stawia się stworzenie widowiska dla mas, okraszonej bezpłciowymi efektami specjalnymi i pseudonaukowymi wynurzeniami, Blomkamp zdaje się iść pod prąd i tworzy swoją wizję kina poprzez błyskotliwe i oryginalne produkcje, stymulujące nie tylko umysł, ale i emocje. Po „Dystrykcie 9”, „Elizjum” jest kolejnym filmem, pozycją obowiązkową dla każdego szanującego się fana sci-fi, a sam film ma duże szanse stać się prawdziwym klejnotem wśród uznanych przedstawicieli gatunku.

Ocena: 8/10 (bardzo dobry)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz