Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

sobota, 10 sierpnia 2013

Byzantium

PRAWDA NAS WYZWOLI

Gdy nie bawi cię już świat wilkołaków, zombiaków i wszelkiej maści nieumarłych. Kiedy męczy cię ból spowodowany prozą Stephenie Meyer tudzież ekranizacjami jej prozy. Kiedy już myślałeś, że o filmach wampirycznych wiesz już wszystko i nic w tej materii nie może ciebie zaskoczyć. Nawiedzały cię wampiry jako produkt uboczny mutacji pewnego wirusa w „Jestem legendą” (2007) Francisa Lawrence’a; opóźniony w rozwoju krwiopijca w „Martinie” (1977) Georgea A. Romero; wampiry jako pogrążone w somnambulizmie gwiazdki porno (w zasadzie jakikolwiek film Jeana Rollina); wampir jako czarnoskóry intelektualista-ćpun w filmie Billa Gunna „Ganja i Hess” (1973); wampiryczne Brokeback Mountain, czyli związek gejowski pod ostrzałem w „Wywiadzie z wampirem” (1994) – nomen omen – Neila Jordana, czy też wampiry kontra AIDS w „Zagadce nieśmiertelności” (1983) Tony'ego Scotta. A to tylko czubek, ostrego jak szpikulec do lodu Catherine Tramell, wampirzego kła… Czy można jeszcze wykrzesać cokolwiek świeżego z tak intensywnie eksploatowanego obecnie gatunku, za jaki śmiało można uznać kino wampiryczne? Okazuje się, że jeszcze tak.

Saoirse Ronan jako Eleanor

„Byzantium” (2013) Neila Jordana, to druga – po „Wywiadzie z wampirem” – fabuła spod szyldu peleryny i kłów tego irlandzkiego reżysera. Po nieudanym „Ondine” (2009) z naszą Alicją Bachledą-Colin-Farrell-Curuś reżyser wraca w większym stylu. I choć „Byzantium” nie jest dziełem na miarę – obsypanego licznymi nagrodami i nominacjami – wampirycznego poprzednika, to jest w najnowszym filmie Jordana coś, co każe zatrzymać się i poświęcić mu chwilę uwagi. 


Podobnie jak miało to miejsce przy niezwykle wytwornym formalnie „Wywiadzie z wampirem”, tak i w „Byzantium” reżyser buduje swoje postaci w oparciu o niemalże taki sam schemat. Mamy więc Eleanor (zjawiskowa Saoirse Ronan), wiecznie niezdecydowaną, bujającą w obłokach i moralnie rozdartą względem swojego wampiryzmu dziewczynę. Eleanor celuje w starców, osoby schorowane; tak naprawdę we wszystkich, dla których śmierć stanowi wybawienie od bólu i cierpienia. Eleanor jest źródłem łaski względem osób „gotowych”, by umrzeć. W jej mniemaniu znalazła swoiste remedium na targające nią wyrzuty sumienia spowodowane wieczną potrzebą odradzania się. Kontrę względem jej osoby stanowi Lestat de Lioncourt w spódnicy, czyli Clara (przeciętna Gemma Arterton), której żądza przetrwania vel babranie się w posoce swoich ofiar sprawia niewymowną frajdę. Jest prostytutką, a jej rozpasaniem można by obdarować całe stulecia. Nocne łowy w wykonaniu Clary to istny spektakl. Panoszy się po okolicy w obcisłych topach mamiąc swoje przyszłe ofiary. Niczym czarna wdowa – uwodzi by zabić. W przeciwieństwie do swojej „siostry”/”córki”(?) po fachu nie jest aż tak wybredna. Przed głównymi bohaterkami stoi otworem cała wieczność. Problem polega na tym, że nie mają żadnego pomysłu co do tego, czym ją wypełnić. Zatrzymują się w pewnym ośrodku bliżej nieokreślonej nadmorskiej miejscowości. To ona stanie się areną zdarzeń, na której wyjawiona zostanie pewna tajemnica. Nie bez ofiar, intryg i pościgów rzecz jasna.

Eleanor potrzebuje kogoś, komu mogłaby się wyżalić; szuka spowiednika, który ją zrozumie i udzieli rozgrzeszenia z popełnione „występki”. Znajduje go w osobie schorowanego nastolatka Franka (Caleb Landry Jones). Podczas gdy Eleanor szuka ukojenia w ramionach cherlawego chłopczyka, Clara wykorzystuje niedyspozycję pewnego, pogrążonego w żałobie, naiwniaka, by ten zamienił walący się hotel w Dom Wschodzącego Słońca… Mimo całkowicie rozmijających się ze sobą charakterów, jak i wizji życia po życiu, kobiety coś łączy. To ciążąca nad nimi przeszłość, która z czasem, podług wtrącanych mimochodem licznych retrospekcji, odsłania przed widzem swoją zagadkę – zagadkę nieśmiertelności Eleanor i Clary. Bohaterki Jordana żyją dzięki pewnej tajemnicy, która zmusza je do ciągłych kłamstw i życia w samotności. Przeszłość, niczym gradowa chmura, znaczy każdy ich krok. Pozostają poza czasem. Zostały skazane na wieczne wygnanie, którego źródłem jest krew. Jedyną szansą dla nich, banał!, jest prawda, która w filmie Jordana przybiera formę perły zamkniętej w ohydnej skorupie małża. To właśnie prawda będzie stanowić o finalnym wyzwoleniu protagonistek, tym wewnętrznym, jak i tym rzeczywistym – ze szponów pradawnego bractwa nieumarłych…

Gemma Arterton jako Clara

Jordan, biorąc za punkt wyjścia scenariusz Moiry Buffini (oparty na jej własnej sztuce), nie przeładował historii wyświechtanymi odniesieniami względem wampirycznych przymiotów i atrybutów. Widz nie odnajdzie w „Byzantium” walających się po kątach główek czosnku, krzyży czy osikowych kołków. Światło słoneczne nie ima się żadnej z bohaterek. Protagonistkom brakuje atrybutu nadludzkiej siły, który od zawsze cechował filmowych krwiopijców. W „Byzantium” więcej odniesień do wcześniejszej twórczości reżysera niż samego wampiryzmu: baśniowa metaforyka, opuszczony nadmorski kurort, wesołe miasteczko to motywy, które notorycznie pojawiały się w obrazach Jordana – „Mona Lisa” (1986), „Gra pozorów” (1992), „W moich snach” (1999).

Pomimo luk scenariuszowych i przewidywalności na linii fabularnej, najnowszy twór Jordana daje widzowi coś więcej niż wampiryczna „rozwałka” w stylu „Daybreakers” (2009), filmów z serii „Underworld” czy „Blade”. „Byzantium” jest filmem do bólu przesiąkniętym czarnym romantyzmem, wyrażonym w postaci rzekomego zauroczenia Eleanor, jak również mściwych napadów furii jej kompanki. Melancholia bijąca z najnowszego dokonania reżysera nie wszystkim widzom przypadnie do gustu – to pewne. Serwowana w nadmiernych ilościach może okazać się ciężkostrawna nawet dla stetryczałych dziwaków i wszelkiej maści ponuraków. Warto jednak pochylić się nad filmem Jordana ze względu na fenomenalne, stanowiące o klimacie „Byzantium”, zdjęcia Seana Bobbitta oraz niezwykle sugestywną i natchnioną grę Saoirse Ronan. Te dwa czynniki zestawione z ciekawym formalnie podejściem reżysera do snucia, czy też czucia historii stanowią o nieszablonowości „Byzantium” względem reszty filmowych klonów z gatunku. 

Ocena: 7/10 (dobry)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz