Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Byzantium

PRAWDA NAS WYZWOLI

Gdy nie bawi cię już świat wilkołaków, zombiaków i wszelkiej maści nieumarłych. Kiedy męczy cię ból spowodowany prozą Stephenie Meyer tudzież ekranizacjami jej prozy. Kiedy już myślałeś, że o filmach wampirycznych wiesz już wszystko i nic w tej materii nie może ciebie zaskoczyć. Nawiedzały cię wampiry jako produkt uboczny mutacji pewnego wirusa w „Jestem legendą” (2007) Francisa Lawrence’a; opóźniony w rozwoju krwiopijca w „Martinie” (1977) Georgea A. Romero; wampiry jako pogrążone w somnambulizmie gwiazdki porno (w zasadzie jakikolwiek film Jeana Rollina); wampir jako czarnoskóry intelektualista-ćpun w filmie Billa Gunna „Ganja i Hess” (1973); wampiryczne Brokeback Mountain, czyli związek gejowski pod ostrzałem w „Wywiadzie z wampirem” (1994) – nomen omen – Neila Jordana, czy też wampiry kontra AIDS w „Zagadce nieśmiertelności” (1983) Tony'ego Scotta. A to tylko czubek, ostrego jak szpikulec do lodu Catherine Tramell, wampirzego kła… Czy można jeszcze wykrzesać cokolwiek świeżego z tak intensywnie eksploatowanego obecnie gatunku, za jaki śmiało można uznać kino wampiryczne? Okazuje się, że jeszcze tak.

Saoirse Ronan jako Eleanor

„Byzantium” (2013) Neila Jordana, to druga – po „Wywiadzie z wampirem” – fabuła spod szyldu peleryny i kłów tego irlandzkiego reżysera. Po nieudanym „Ondine” (2009) z naszą Alicją Bachledą-Colin-Farrell-Curuś reżyser wraca w większym stylu. I choć „Byzantium” nie jest dziełem na miarę – obsypanego licznymi nagrodami i nominacjami – wampirycznego poprzednika, to jest w najnowszym filmie Jordana coś, co każe zatrzymać się i poświęcić mu chwilę uwagi. 


Podobnie jak miało to miejsce przy niezwykle wytwornym formalnie „Wywiadzie z wampirem”, tak i w „Byzantium” reżyser buduje swoje postaci w oparciu o niemalże taki sam schemat. Mamy więc Eleanor (zjawiskowa Saoirse Ronan), wiecznie niezdecydowaną, bujającą w obłokach i moralnie rozdartą względem swojego wampiryzmu dziewczynę. Eleanor celuje w starców, osoby schorowane; tak naprawdę we wszystkich, dla których śmierć stanowi wybawienie od bólu i cierpienia. Eleanor jest źródłem łaski względem osób „gotowych”, by umrzeć. W jej mniemaniu znalazła swoiste remedium na targające nią wyrzuty sumienia spowodowane wieczną potrzebą odradzania się. Kontrę względem jej osoby stanowi Lestat de Lioncourt w spódnicy, czyli Clara (przeciętna Gemma Arterton), której żądza przetrwania vel babranie się w posoce swoich ofiar sprawia niewymowną frajdę. Jest prostytutką, a jej rozpasaniem można by obdarować całe stulecia. Nocne łowy w wykonaniu Clary to istny spektakl. Panoszy się po okolicy w obcisłych topach mamiąc swoje przyszłe ofiary. Niczym czarna wdowa – uwodzi by zabić. W przeciwieństwie do swojej „siostry”/”córki”(?) po fachu nie jest aż tak wybredna. Przed głównymi bohaterkami stoi otworem cała wieczność. Problem polega na tym, że nie mają żadnego pomysłu co do tego, czym ją wypełnić. Zatrzymują się w pewnym ośrodku bliżej nieokreślonej nadmorskiej miejscowości. To ona stanie się areną zdarzeń, na której wyjawiona zostanie pewna tajemnica. Nie bez ofiar, intryg i pościgów rzecz jasna.

Eleanor potrzebuje kogoś, komu mogłaby się wyżalić; szuka spowiednika, który ją zrozumie i udzieli rozgrzeszenia z popełnione „występki”. Znajduje go w osobie schorowanego nastolatka Franka (Caleb Landry Jones). Podczas gdy Eleanor szuka ukojenia w ramionach cherlawego chłopczyka, Clara wykorzystuje niedyspozycję pewnego, pogrążonego w żałobie, naiwniaka, by ten zamienił walący się hotel w Dom Wschodzącego Słońca… Mimo całkowicie rozmijających się ze sobą charakterów, jak i wizji życia po życiu, kobiety coś łączy. To ciążąca nad nimi przeszłość, która z czasem, podług wtrącanych mimochodem licznych retrospekcji, odsłania przed widzem swoją zagadkę – zagadkę nieśmiertelności Eleanor i Clary. Bohaterki Jordana żyją dzięki pewnej tajemnicy, która zmusza je do ciągłych kłamstw i życia w samotności. Przeszłość, niczym gradowa chmura, znaczy każdy ich krok. Pozostają poza czasem. Zostały skazane na wieczne wygnanie, którego źródłem jest krew. Jedyną szansą dla nich, banał!, jest prawda, która w filmie Jordana przybiera formę perły zamkniętej w ohydnej skorupie małża. To właśnie prawda będzie stanowić o finalnym wyzwoleniu protagonistek, tym wewnętrznym, jak i tym rzeczywistym – ze szponów pradawnego bractwa nieumarłych…

Gemma Arterton jako Clara

Jordan, biorąc za punkt wyjścia scenariusz Moiry Buffini (oparty na jej własnej sztuce), nie przeładował historii wyświechtanymi odniesieniami względem wampirycznych przymiotów i atrybutów. Widz nie odnajdzie w „Byzantium” walających się po kątach główek czosnku, krzyży czy osikowych kołków. Światło słoneczne nie ima się żadnej z bohaterek. Protagonistkom brakuje atrybutu nadludzkiej siły, który od zawsze cechował filmowych krwiopijców. W „Byzantium” więcej odniesień do wcześniejszej twórczości reżysera niż samego wampiryzmu: baśniowa metaforyka, opuszczony nadmorski kurort, wesołe miasteczko to motywy, które notorycznie pojawiały się w obrazach Jordana – „Mona Lisa” (1986), „Gra pozorów” (1992), „W moich snach” (1999).

Pomimo luk scenariuszowych i przewidywalności na linii fabularnej, najnowszy twór Jordana daje widzowi coś więcej niż wampiryczna „rozwałka” w stylu „Daybreakers” (2009), filmów z serii „Underworld” czy „Blade”. „Byzantium” jest filmem do bólu przesiąkniętym czarnym romantyzmem, wyrażonym w postaci rzekomego zauroczenia Eleanor, jak również mściwych napadów furii jej kompanki. Melancholia bijąca z najnowszego dokonania reżysera nie wszystkim widzom przypadnie do gustu – to pewne. Serwowana w nadmiernych ilościach może okazać się ciężkostrawna nawet dla stetryczałych dziwaków i wszelkiej maści ponuraków. Warto jednak pochylić się nad filmem Jordana ze względu na fenomenalne, stanowiące o klimacie „Byzantium”, zdjęcia Seana Bobbitta oraz niezwykle sugestywną i natchnioną grę Saoirse Ronan. Te dwa czynniki zestawione z ciekawym formalnie podejściem reżysera do snucia, czy też czucia historii stanowią o nieszablonowości „Byzantium” względem reszty filmowych klonów z gatunku. 

Ocena: 7/10 (dobry)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz