Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

The House That Jack Built

Fejm!, czyli „Dom, który zbudował Jack” Larsa von Triera.

opis filmu: USA, lata 70. Śledzimy losy piekielnie inteligentnego perfekcjonisty, pełnego sprzeczności, słabości i drobnych natręctw Jacka, którego 12 lat poczynań, definiuje go jako seryjnego mordercę.

Dom, który zbudował Jack (2018), reż. Lars von Trier


recenzja: Przenieśmy się na moment siedem lat wstecz. 64. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes. Lars von Trier zostaje uznany za persona non grata po tym, jak na konferencji prasowej poświęconej filmowi Melancholia (2011) powiedział, że „rozumie Hitlera” i „jest nazistą”. Prezentując kilka lat później w Berlinie Nimfomankę (Nymphomaniac, 2013) fotografuje się na ściankach w T-shircie z napisem „Persona non grata, Cannes”. W zeszłym roku zakaz wstępu na francuskie Lazurowe Wybrzeże został cofnięty. Tak więc nowy-stary Trier powraca i szokuje, wprowadzając na czerwony dywan Dom, który zbudował Jack (The House That Jack Built, 2018), podszyty czarną komedią anatomiczny amfiteatr grozy i psychicznego rozpadu jako pochwała mordu w imię sztuki. O matko... 

Jest jedna scena w Domu, który zbudował Jack, która w pewnym sensie podsumowuje jego zawartość. Inteligentnie uszczypliwa kobieta (Uma Thurman) zatrzymuje karmazynowy furgon Jacka (Matt Dillon) i prosi podwózkę. Kobieta złapała gumę, a na domiar złego jej podnośnik jest zepsuty. Czy Jack pomoże? Ba! Jasne, że pomoże. Kobieta niezwłocznie po zatrzaśnięciu za sobą drzwi zaczyna w sposób ostentacyjny monologować na temat tego, jak to wsiadanie do samochodu z nieznajomym nie należy do zachowań najrozważniejszych, że nigdy nie wiadomo, kim jest kierowca i jakie drzemią w nim motywy. Nie mija minuta, a kobieta zaczyna żartować z Jacka, że właściwie zachowaniem i fizjonomią przypomina seryjnego mordercę... Do tego czerwony „dostawczak” idealnie wprost nadający się do przewozu zaszlachtowanych ofiar, ple-ple, ble-ble, itd. Teraz uwaga. Wytężcie umysły. Scena (a w zasadzie poszerzony gag-frazes) pozostaje niedokończony, gdyż on naprawdę jest seryjnym mordercą... Nie mija kolejna chwila i tytułowy Jack [UWAGA SPOILER] masakruje twarz kobiety przy użyciu popsutego podnośnika (ang. jack). Jarzycie? Jack „jackiem”? Jak jego imię? Czy można winić go za popełnioną zbrodnię? Przecież kobieta dosłownie się o to prosiła, nie? A im dalej w las, tym więcej tego typu „kreatywnych” wybiegów i „funu”. 

Incydent z kobietą jest pierwszym z pięciu incydentów, poprzez które Jack – niejako w dialogu z niewidzialnym i wszechobecnym Vergem (Bruno Ganz), opowie swoją historię, tłumacząc krok po kroku motywy popełnionych zbrodni, kronikując zarazem swoją krwawą karierę mordercy. Podobnie jak chociażby John Doe z Siedem (Se7en, 1995), Jack uważa siebie za artystę, choć w przeciwieństwie do przywołanego na potrzebę recenzji psychopaty z filmu Davida Finchera jest sfrustrowany tym, że jest zaledwie-inżynierem, który pragnie zostać aż-architektem. Jego morderstwa to kompozycje na miarę największych, co von Triera co rusz podkreśla przywoływanymi cutscenkami z cudownym dzieckiem fortepianu Glennem Gouldem w roli głównej i jego genialnymi interpretacjami utworów Bacha. Jednak artyzm i wirtuozeria początkowo nie mogą w pełni wybrzmieć, gdyż albo są hamowane perfekcjonizmem Jacka, czyli ostrymi zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, albo przekonaniem o swojej bezkarności i rozsmakowaniem się w popełnianych zbrodniach. Nie zmienia to faktu, że Jack ma smykałkę do zabijania i zabija, a na tym głównie zależy twórcy Antychrysta (Antichrist, 2009) – by pokazać. Choć należy tutaj zaznaczyć, że widzimy tylko wybrane „prace” z przeszło sześćdziesięciu morderstw, których rzekomo dopuścił się Jack na przestrzeni dwunastu lat, czego dowodem niech będą piętrzące się w wynajmowanej przez niego chłodni przy Prospect Street truchła.

Jack otwarcie przyznaje się do swojej psychopatii. Dobitnie akcentują to sceny parafrazujące teledysk do Subterranean Homesick Blues Boba Dylana, kiedy widzimy jak przekłada białe karty z kluczowymi dla swojego widzenia sztuki pojęciami, by następnie przystąpić do realizacji swojej makabrycznej idée fixe. Jack posiada zdolność sprawiania na innych wrażenia normalności, powierzchowności zdrowia psychicznego, by w najmniej spodziewanym momencie wyprowadzić cios. Jego strategie i techniki, jego kunszt, wprawiają w kompletne osłupienie każdą z jego ofiar – bez wyjątku. Tak jak pewną odmianę winogron należy poddać rozkładowi, by finalnie przetworzyć w szlachetny muskat, tak jego ofiary (w przeważającej części kobiety) muszą umrzeć, by na kanwie ich śmierci powstały zdjęcia, które (podpisane jako Mr. Sophistication) wysyła następnie do lokalnej prasy... Fejm, Panie i Panowie, fejm!: „Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą gińcie z rozpaczy!”. Daj spokój Lars!

Trier i Jack są zafascynowani sobą nawzajem, a kolejno odhaczane ofiary stanowią zaledwie budulec kolejnych gagów (patrz ciało kobiety ciągnięte za furgonetką psychopaty). Czy ktoś w końcu zatrzyma ten wóz? Nie, bo nie od dziś wiadomo, że Lars von Trier kompulsywnym prowokatorem jest, a psychika artysty (reżysera?) znowuż nie tak bardzo różni się od psychiki seryjnego mordercy, co Dom, który zbudował Jack podkreśla na każdym kroku i w spodziewanie szokujący sposób. Jednak nie samym mordem psychopata żyje. Oprócz przemocy i okaleczeń popełnianych na kobietach i dzieciach (z ironicznym dystansem), Jack potrafi rozpływać się nad pięknem niemieckiego bombowca nurkującego Stuka (jak i zresztą sam von Trier tuż przed niesławną konferencją prasową w Cannes). Ponadto dostajemy klipy z wcześniejszych filmów twórcy Dogville (2003), by pokazać, w jaki sposób cierpienie i poniżenie formowały „sztukę”. A jakby tego było mało, w poszukiwaniu nowych form wyrazu; przestrzeni, na których można zasadzić ziarna oburzenia, obrzydzenia i konsternacji, Jack rozprawia na temat tego, „jak to mężczyźni rodzą się winni” i „jakie to jest niesprawiedliwe”. Jestem Jackiem! Mr. Sophistication! Seryjnym mordercą! Incelem, odrzuconym mężczyzną, który nienawidzi kobiet! Larsem, czyli sobą, który wiecznie chce być kimś i udowadniać wszem i wobec, że jest kimś! [MĘCZĄCE]  

Pomimo ironicznego tonu, jaki nadaje wywodom Jacka Verge, to właśnie punkt widzenia Jacka dominuje. A von Trier zaciera ręce i cieszy się jak dzieciak w piaskownicy. Bo Jack to Trier, a Trier to  Jack. Z kolei Verge to uosobienie vox populi, decydentów z Cannes i przygłupiej krytyki filmowej (personifikacja zdrowego rozsądku?). Problem z odbiorem filmów von Triera leży w tym, że wszystkie jego filmy istnieją w jego własnym fikcyjnym uniwersum, gdzieś pomiędzy USA a Danią, mitologią a „pulp fiction”. Kiedy ofiary wzywają pomocy, trudno oprzeć się wrażeniu, że brak pomocy nie jest podyktowany przerażającą znieczulicą świata zewnętrznego, lecz przerażającą znieczulicą świata wykreowanego przez umysł von Triera. Nawet kontrargumenty, którymi Verge zasypuje wypaczony umysł Jacka, to nic innego jak popis brzuchomówstwa ze strony reżysera i zwyczajny pretekst do odbicia piłeczki. A podobno rozmowy z samym sobą jako domena osób chorych psychicznie to mit...

Z formalnego punktu widzenia film jest w równym stopniu przemyślany, co plany tytułowego Jacka tyczące się tytułowego domu, którego nigdy nie uda mu się wznieść. Owszem, Matt Dillon jest w swojej roli bardziej niż przekonujący, niemniej jednak nie ma tutaj nic, czego nie mielibyśmy okazji doświadczyć już wcześniej w dajmy na to Człowiek pogryzł psa (C'est arrivé près de chez vous, 1992) André Bonzela, Benoît Poelvoorde i Rémy'ego Belvaux czy American Psycho (2000) Mary Harron. Dom, który zbudował Lars, przepraszam... Dom, który zbudował Jack imponuje konstrukcją, ale nie zmienia to faktu, że został wzniesiony na wynaturzonych fundamentach i z chorych pobudek. W rzeczywistości najlepszą krytyką nowego von Triera (takie szybkie skojarzenie z American Psycho) niech będą słowa płynące ze sztandarowego kawałka nieistniejącej już nowojorskiej kapeli Talking Heads, pt. Psycho Killer: „Mówisz dużo [Lars], ale tak naprawdę nie mówisz nic”. 

ś r e d n i

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz