Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Café Society

Kawiarniany mumblecore, czyli „Śmietanka towarzyska” Woody'ego Allena.

opis filmu: Wrażliwy romantyk z Bronxu, marząc o karierze, przyjeżdża do Los Angeles, gdzie zaczyna pracę u swojego wujka – agenta topowych gwiazd Hollywood.

Śmietanka towarzyska (2016), reż. Woody Allen


recenzja: Po śmierci Ingmara Bergmana w 2007 roku Woody Allen opublikował na łamach The New York Times‍'a tekst, który cztery lata później stanowił inwokację do reprintu Images: My Life in Film autorstwa samego Bergmana. Tak w The Man Who Asked Hard Questions, bo takim tytułem została opatrzona introdukcja, jak i sama publikacja, Allen w idosynkratyczny dla siebie sposób spuentował stratę genialnego reżysera, przenikliwego obserwatora, myśliciela, humanisty i filozofa: „W swoim życiu Bergman stworzył około sześćdziesięciu filmów. Ja – trzydzieści osiem. O ile z pewnością nie uda mi się dorównać jakości jego dzieł, to może przynajmniej prześcignę go w ilości”. Od skreślenia powyższych słów minęło dziewięć lat, a filmografia Allena dobija do pięćdziesiątki. Mechanizm efektu Pigmaliona został uruchomiony. I o ile w pierwszej części „proroctwa” o żadnym proroctwie nie mogło być mowy, o tyle ta druga powoli, acz skutecznie, staje się faktem. Wiadomo, że z najnowszego Allena żaden tam Bergman, zresztą stary Allen nigdy do tego miana nie aspirował, choć często w swoich filmach po Skandynawa sięgał. Natomiast rozmienianie się na drobne –  i to za miliony! – to już zupełnie inna para kaloszy.

Rozpisywanie się na temat fabuły, otoczki historycznej i innych, mniej lub bardziej ciekawych, przeróżności zawartych w filmach Allena ostatniej dekady mija się z jakąkolwiek celowością, gdyż fabularna kosmetyka, naruszenie realiów i przefasonowanie twistów, nie zmieniają clou sprawy. Śmietanka towarzyska (Café Society, 2016) to nie crème de la crème – raczej kawiarniane beau monde, wykolejające się przy gdzieś-już-kiedyś-to-słyszałem rozmowach o niczym. Reżyser z uporem maniak brnie utartym lata temu traktem obowiązkowej neurozy głównego bohatera, egzystencjalnych podtekstów, motywu miłości znalezionej i tej utraconej, o słodko-gorzkim wydźwięku, kiedy spotkana po latach. Allen prowokacyjnie, choć z wielką powagą, odkorkowuje przykurzone tematy tyczące się religii i śmierci poruszane już w Zbrodniach i wykroczeniach (Crimes and Misdemeanors1989) i w roczniku starszym – Miłości i śmierci (Love and Death, 1975). Osób interesujących się twórczością Woody'ego Allena, szczególnie ostatnimi produkcjami, nie zaskoczy fakt, że najnowszy film twórcy Manhattanu (1979) w ogóle nie zaskakuje. Allenowski „small talk”, kiedyś tak wielki, że aż rozsadzał ekran – tu praktycznie nieistniejący. Wprawiające w osłupienie one-linery – niedociągnięte. Zdania, które przekazywały prawdy na miarę eposu – brak.

Zabawa ze Śmietanką towarzyską zaczyna się w momentach kompletnie odklejonych od fabuły; wtedy, kiedy reżyser nakłada na swój film filtr nostalgii, mnożąc odniesienia do starego Hollywood, sypiąc nazwiskami gwiazd jak z rękawa, z historiami, które zyskują jedynie wtedy, kiedy widz złapie kontekst, a nie jest to łatwe. W filmie zostało upakowane wszystko od Astaire'a po Valentino, i pomimo tego, że sceny nie pełnią w filmie żadnej zasadniczej funkcji (no może z wyjątkiem wspomnianego pierwszego amanta kina), potwierdzają erudycję Allena i są po prostu inteligentnie przezabawne.

Skoro o aktorach – to Kristen Stewart. Skoro o aktorach – to Kristen Stewart. Aktorka roztacza nad kreowaną przez siebie postacią naturalną aurę gwiazdorskiej niedostępności, zniuansowaną emocjonalnie i, co istotne, prawdziwą, dającą się w pełni zaakceptować na ekranie. Stewart może nie jest wielką aktorką per se, raczej gwiazdą, a idea stojąca za byciem gwiazdą leży w zachowywaniu się jak gwiazda. I to w przypadku Stewart sprawdza się wyśmienicie. I choć nie byłem pijany podczas seansu – widziałem podwójnie, Kristen Stewart jako Carole Lombard i Gretę Garbo. Klasyczny Hollywood, mieszający się z Allenowską tęsknotą za modernizmem, nałożyły na twarz Stewart maskę ponadczasowości, jakość, która w tym konkretnym przypadku można by mierzyć ilością westchnień podczas seansu. Natomiast Jesse Eisenberg, w porównaniu ze Stewart, to zupełnie inna liga. Aktor musi przełamać swoje emploi i udowodnić, że jest w stanie wznieść się ponad stosowany, począwszy od The Social Network (2010, D. Fincher), kończąc na Iluzji 2 (Now You See Me 2, 2016) – mumblecore. W porównaniu chociażby z Owenem Wilsonem w O północy w Paryżu (Midnight in Paris, 2011) czy Larrym Davidem w Co nas kręci, co nas podnieca (Whatever Works, 2009) Eisenberg wypada blado, a jego gra sprawia wrażenie sztucznej, mocno przeszarżowanej zabawy aniżeli kreacji aktorskiej. Nie sposób nie wspomnieć o Jeannie Berlin, której matka, Elaine May, komediantka i reżyserka, zyskała rozgłos w zbliżonym czas-okresie co Woody Allen. Berlin wystąpiła w zabawnej komedii w reżyserii swojej matki – Kid złamane serce (The Heartbreak Kid, 1972), kiedy Allen wprawiał w osłupienie swoim Bananowym Czubkiem (Bananas, 1971). Po tych wszystkich latach Berlin wydaje się być naturalnie spleciona z tymi samymi komediowymi korzeniami, z których wyrosła twórczość Allena. Jej kreacja udowadnia, że scenopisarstwo twórcy Purpurowej róży z Kairu (The Purple Rose of Cairo, 1985) nie zostało kompletnie roztrwonione. Jest naprawdę niewielu artystów, którzy potrafią sprawić, by słyszana setki razy piosenka zabrzmiała równie świeżo co w dniu premiery.

Śmietanka towarzyska „bryluje” na tym samym balu, co O północy w Paryżu i Blue Jasmine (2013), więc jeżeli powyższe pozycje przypadły do gustu, to sugerowanie się skreśloną naprędce recenzją wydaje się zbyteczne. Wszyscy jesteśmy Allenami, bez względu biedę, która trapi ostatnio jego kino. Bo z filmami Allena jest jak z jazzem. Życie w ignorancji jednego i drugiego to nie życie – to rzyć.


n i e z ł y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz