Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

sobota, 15 sierpnia 2015

Amy

„Nawet mi się tu podoba”, czyli „Amy” Asifa Kapadii.

opis filmu: Prawdziwa historia gwiazdy muzyki Amy Winehouse, która zmarła na skutek zatrucia alkoholowego w wieku 27 lat.

„Amy” (2015), reż. Asif Kapadia


recenzja: Sporo czasu minęło od ostatniego metrażu Asifa Kapadii; świetnie przyjętego, zarówno przez krytykę, jak i odbiorców, niezwykle angażującego portretu trzykrotnego mistrza świata Formuły 1 – Ayrtona Senny – człowieka, który miał do zaoferowania wiele, wiele też po sobie pozostawił, choć odszedł zdecydowanie przedwcześnie. Podobnie ma się sprawa z jego najnowszym filmem, dokumentem „Amy” (2015), w którym otrzymujemy wstrząsający, przepełniony smutkiem i niemocą wgląd w życie prywatne i sceniczne Amy Winehouse, z jednej strony piekielnie zdolnej artystki, z drugiej totalnie nieprzygotowanej na sławę i wszystkie odchylenia, jakie za sobą niosła.  

Poprzez bogactwo archiwum, jakim dysponował Kapadia przy tworzeniu „Amy”, był w stanie stworzyć kompletną, subtelnie wyważoną i, co najistotniejsze dla szerokiego odbiorcy, bardzo angażującą historię wokalistki spiętą w syntezę ze wszystkimi osobami, które znała na tyle dobrze, by móc się na tyle skutecznie przed nimi odsłonić. Kapadia skupia się głównie na obrazach z początku kariery, jej jazzowych inspiracjach, stanowiących kościec debiutanckiego albumu „Frank”, kończąc na drugim i finalnym albumie „Back to Black” – oraz niezwykle ekstensywnym światowym tournée promującym płytę. Kapadia poddaje rewizji wszystko to, co przyczyniło się, bądź przyczynić się mogło do jej przedwczesnego, tragicznego końca, i podobnie jak miało to miejsce przy tworzeniu „Senny”, podchodzi do tematu na chłodno, bez spiżowo-granitowego zadęcia, rezygnując z „gadających głów” na rzecz „off-u”, kładąc tym samym szczególny nacisk na najważniejszą, centralną postać swojego biopicu.

Choć i tak „Amy” zyskuje najwięcej wtedy, kiedy reżyser pozwala swojej bohaterce mówić za siebie; widzimy ją na scenie wykonującą swoje numery opatrzone złowieszczo proroczymi, jak się okaże z perspektywy czasu, tekstami własnego autorstwa. Jej talent, nieprawdopodobna wręcz jak na swój wiek charyzma i świadomość sceniczna sprzężona zostaje u Kapadii z chronicznym spleenem wokalistki, względem świata i otaczających ją ludzi, ale i poczuciem pustki i przewlekłego niespełnienia. Sława w przypadku Amy Winehouse przybrała dramatyczny obrót, i pomimo tego, że reżyser często, choć subtelnie i z wyczuciem, sugeruje, że były w otoczeniu wokalistki osoby na tyle „wpływowe”, które miały szanse ukrócić jej autodestruktywne zapędy, to nigdy nie otrzymała wymaganego wsparcia, zarówno w zmaganiu z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków, ale i w osamotnionej walce z bulimią. Nie trudno zauważyć, dlaczego postawa ojca Amy, Mitchella, była aż tak defensywna; zarówno on, jak i Blake Fielder (miłosna fascynacja artystki) windowali się na plecach jej niebotycznego sukcesu, rozgrywając jednocześnie za jej plecami swoje własne egoistyczne cele. Kapadia rysuje postać Amy jako zabawkę w rękach bogów, której los zdawał się być z góry przesądzony.

Kontrowersje kontrowersjami, jednak to, co sprawia, że „Amy” można plasować znacznie wyżej względem podobnych dokumentów muzycznych, to fakt, że Kapadia unika łatwego ferowania wyroków – referuje wydarzenia, układając je w przyczynowo-skutkowe pochody obrazów, które mimo wszystko spychają wszelkiego rodzaju antagonizmy na drugi plan. To, co wypływa na powierzchnię, to geniusz Amy Winehouse, z idiosynkrazją jej wokalu i niezwykłym czuciem formy i treści; może artystki niekoniecznie świadomej ciemnych machinacji rozgrywających się za jej plecami, jednak pozostającą – do końca – autentycznie szczerą w krwiożerczym świecie show-biznesu, przeżartym hajcem, medialną „bajerą” i PR-owymi bzdetami. 

Jest jedna taka scena w dokumencie Kapadii, która szczególnie chwyta za gardło. Widzimy Blake’a filmującego Amy. Droczy się z nią, by ta zaśpiewała (specjalnie do ich prywatnego archiwum) nową, uaktualnioną wersję swojego największego hitu, utworu „Rehab” (utworu o tym, jak wokalistka odmówiła udania się na kurację odwykową dla alkoholików, do której namawiali ją jej ówczesny menedżer i wytwórnia). W momencie, kiedy Blake filmuje to, co filmuje, oboje są na odwyku. Nagle z ekranu dociera do nas pozbawiona jakiejkolwiek wiary w powodzenie czegokolwiek, kompletnie bezwładna i przepełniona rezygnacją odpowiedź ze strony Amy – „nawet mi się tu podoba”. 


b a r d z o  d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz