Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Creed II

Powtórka z roz(g)rywki, czyli „Creed II” Stevena Caple'a Jr.

opis filmu: Nowy mistrz wagi półciężkiej Adonis Creed, trenujący pod opieką Rocky'ego, staje do walki z Viktorem, synem legendarnego Ivana Drago.

Creed II (2018), reż. Steven Caple Jr.


recenzja: Kultowa bokserska seria Rocky już od przeszło czterech dekad niepodzielnie rządzi na filmowym ringu masowej świadomości. Trzy lata temu za sprawą Ryana Cooglera i jego Creed: Narodziny legendy (Creed, 2015) franczyza przybrała inny, bo spin-offowy kierunek, a fabuła bardziej niż na „Włoskim Ogierze”, skupiła się na granym przez Michaela B. Jordana synu Apollo Creeda. Film okazał się komercyjnym i artystycznym sukcesem, a krytycy niemal jednogłośnie okrzyknęli go „największym dziełem o przygodach Rocky'ego” od czasu oscarowej pierwszej części z 1976 roku. Nic więc dziwnego, że przed sequelem poprzeczka została postawiona niebotycznie wysoko. I chociaż na stołku reżyserskim zabrakło człowieka stojącego za sukcesem „jedynki”, to ze scenariuszem powraca niezastąpiony Stallone, co oznacza jedno – nostalgiczną podróż do przeszłości.

Akcja Creed II (2018) rozpoczyna się kilka lat po wydarzeniach z części pierwszej, kiedy to Adonis – po siedmiu kolejnych wygranych z rzędu, zdobywa pas mistrza świata WBC wagi ciężkiej. Wszystko zdaje się iść we właściwym kierunku, dopóki na horyzoncie nie pojawia się nowy pretendent do światowego tytułu – Wiktor Drago, syn legendarnego radzieckiego pięściarza Ivana Drago, tego samego, który ponad trzydzieści lat wcześniej – w Rockym IV (1985), wysłał ojca Adonisa na tamten świat. Zaślepiony wewnętrznym imperatywem zemsty Creed bezwiednie podejmuje rzuconą mu rękawicę, lecz żeby przekuć początkową porażkę w finalne zwycięstwo, będzie musiał zrozumieć, po co i o co toczy się walka.

Creed II, jako ewidentny spadkobierca całego cyklu o wzlotach i upadkach legendarnego Rocky'ego Balboa, to prosta historia o trudnych wyborach i w tym aspekcie całość robi niesamowitą robotę. Jednak największy problem, jaki można mieć z odbiorem filmu Stevena Caple'a Jr. leży w przewidywalnej fabule, która trzyma się w głównej mierze dzięki doborowemu aktorstwu Jordana, Stallone'a i wcielającej się w rolę żony Adonisa Bianci – Tessy Thompson. Ponadto w przeciwieństwie do wcześniejszych części, brak tutaj dynamiki i pasji, jakie cechowały chociażby „training montage” czy finałowe sekwencje walki, jedne z bardziej nośnych emocjonalnie segmentów całej serii. Bynajmniej nie oznacza to, że Creed II jest słabym i kompletnie pozbawionym sensu kolejnym filmowym mordobiciem, ale suspens to już zupełnie inna para rękawic... Nostalgiczna natura i morze „winksów” i „callbacków” względem czwartej odsłony Rocky'ego powodują, że nowego Caple'a Jr. nie można traktować jako naturalnej kontynuacji Narodzin legendy, ale swoisty remake filmu Stallone'a z 1985 roku. Co zrobić, wychodzi na to, że historia lubi się powtarzać, niezależnie od tego, czy bohaterowie zdecydowali się podążyć utartą przez ich ojców ścieżką czy też nie. Adonis i Viktor to tytani pracy, a do tego bokserzy z wyboru i pasji. I pomimo tego, że stają w przeciwnych narożnikach ringu z różnych, choć wiadomych sobie pobudek, w życiu kierują się podobną filozofią: próbują uniknąć tych samych błędów i pułapek, które w przeszłości skutecznie pogrzebały kariery ich ojców.

Żal i odkupienie to dwa naczelne motywy, w których klinczu znajdują się wszyscy bohaterowie fabuły Caple'a Jr., w szczególności grany przez Dolpha Lundgrena Ivan Drago. Przypomnijmy, Drago był bestią w ludzkiej skórze, człowiekiem ze stali i monstrum doktora Frankensteina w jednym. Creed II stanowi w tym temacie swoistą odtrutkę, gdyż twórcy postanowili uczłowieczyć postać Drago, tłumacząc jednocześnie, co przyczyniło się do jego wewnętrznej przemiany. I choć w przeciwieństwie do Apolla, za swoją wielką bokserską pasję nie zapłacił najwyższej ceny, to w przegranym przeciwko Rocky'emu pojedynku stracił wszystko inne – z wyjątkiem syna. Z kolei Michael B. Jordan roztacza wokół siebie tę samą magię co w poprzednim filmie, starając się przezwyciężyć przeciwności losu w życiu osobistym i tym zawodowym. Nawet sam Rock próbuje znokautować własne demony, przemóc się w sobie i odbudować nadszarpnięte relacje z synem i wnukiem.

Creed II wygrywa przede wszystkim osobistym dramatem rozgrywającym się w głowach głównych bohaterów, motywem zdrowej i tej nie do końca doleczonej rywalizacji, jak i prostym poczuciem humoru – to wszystko znajdowało swoje odzwierciedlenie we wcześniejszych odsłonach, znajduje także i tutaj, nie tylko w dobrze opowiedzianej historii i grze aktorskiej, ale również w warstwie wizualnej i tej muzycznej, które wspaniale się przenikają i dopełniają. Podsumowując... nie wiem, dokąd zmierza cała przeszło czterdziesto-już-letnia franczyza i jaki będzie jej finał, ale jedno wiem na pewno, fani „Rocka” mogą spać spokojnie: filozofia niezmiennie prosta, cios sierpowy i mocarny, a w „oku tygrysa” nadal charakterystyczny błysk. Go get 'em tiger!


d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz