Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

La isla mínima

Traumy (nie)przepracowane, czyli „Stare grzechy mają długie cienie” Alberta Rodrigueza.

opis filmu: Hiszpania, rok 1980. Dwaj detektywi, Juan i Pedro, łączą siły w celu zbadania sprawy brutalnych morderstw młodych dziewczyn.

„Stare grzechy mają długie cienie” (2014), reż. Alberto Rodriguez


recenzja:­ Nagie dziewczyny ujęte w celuloidową syntezę i rzadki rodzaj kliszy; pijak ze strzelbą i taki, który wie, jak-i-gdzie; dziennikarz – drugi Truman Capote; opuszczona farma, szamanka-medium i rybie wnętrzności; kapelusznik o miękkich dłoniach i zapachu drogiej wody kolońskiej – to zaledwie skąpa część wszystkich elementów, które przyjdzie połączyć bohaterom kryminału Alberta Rodrigueza, detektywom Juanowi (Javier Gutierrez) i Pedro (Raul Arevalo), których na pierwszy rzut oka dzieli wszystko: poglądy i przeszłość, metryka i metodologia, lecz łączy jedno – sprawa bestialskiego morderstwa dwóch nastoletnich sióstr.

„Stare grzechy mają długie cienie” (2014), zwycięzca dziesięciu nagród filmowych Goya, to wciągający niczym mokradła Andaluzji thriller z krwi i kości, oblepiony całą masą poszlak i rozstrzygnięć, do których dostęp wydaje się być strzeżony pilniej niż tajemnica Roswell. Najnowsza fabuła twórcy „Operacji Expo” (2012) ma sporo do zaoferowania: wyśmienite czucie miejsc i czasów, fragmentaryczność historii i mozolna próba dopasowania do siebie poszczególnych części układanki, na pierwszy rzut oka niemożliwych do scalenia, których łączenia i kształtki bohaterowie muszą nierzadko poddawać nadbudowie bądź okrojeniu, by finalnie scalić w jedno – w cokolwiek. Do tego ciągłe napięcie budowane przez twórców pomiędzy dwójką detektywów, zawoalowana gra pozorów, szczególnie ze strony Juana, madryckiego gliniarza z brudną przeszłością ery reżimu Franco, z niekonwencjonalnymi metodami operacyjnymi polegającymi na zastraszaniu i przemocy u Rodrigueza zostają zestawione ze sticte analitycznym ujęciem sprawy przez tego drugiego – Pedra.

„Stare grzechy...” to puzzle idioty, po ułożeniu których nie otrzymamy pełnego obrazu sprawy, związku pomiędzy brutalnym morderstwem sióstr – Estrelli i Carmen, a dziewczynami, które ginęły w latach wcześniejszych; pojawiającej się dwukrotnie na przestrzeni trwania filmu pewnej broszury informacyjnej dla kobiet poszukujących zatrudnienia a mężczyzną z trójkątnym tatuażem. Jednak u Rodrigueza, podobnie jak u bohaterów świata przedstawionego, chaos poczynań jest od początku do końca kontrolowany; reżyser karmi swoje postaci (jaki i widza) zdarzeniami mogącymi z jednej strony przyczynić się do rozwikłania zagadki, by za chwilę podsunąć informację mającą marginalny (jeżeli jakikolwiek) związek ze sprawą. I to właśnie nagląca potrzeba filtrowania przez siebie kolejnych porcji informacji, różnicowanie serwowanych odbiorcy raz po raz faktów, ich hierarchizacja i interpretacja z wyobrażeniami o nich samych windują film Rodrigueza o oczko wyżej względem miernych produkcji typu „giallo” wzorowanych na tanich sensacyjno-kryminalnych opowiastkach.  

Rodriguezowi udało się stworzyć film satysfakcjonujący, choć chłodny, utrzymany w klimacie „neo-noir”, celujący w powiększenie pewnego wycinka z okresu post-francowskiego, bez historycznego rewizjonizmu, świadków i teczek, za to z całym bagażem narodowych traum przepracowanych poprzez zbrodnie i seksualne perwersje, z utrzymaniem niepisanego „paktu milczenia” – co świetnie obrazuje scena końcowa, rozegrana na niuansach, bliskich planach i przenikających się, choć nieprzeniknionych spojrzeniach dwójki detektywów. Wymowne.  

b a r d z o  d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz