Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Ptaki śpiewają w Kigali

Bitewny kurz, czyli „Ptaki śpiewają w Kigali” Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze.

opis filmu: Polska ornitolog pracująca w Rwandzie ratuje młodą dziewczynę z plemienia Tutsi.

Ptaki śpiewają w Kigali (2017), reż. Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze


recenzja: Ostatni wspólny film napisany i wyreżyserowany przez Joannę Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze otwierają sceny, które równie dobrze mogłyby stanowić domknięcie większości dramatów taktujących o czystkach etnicznych.  

Ptaki śpiewają w Kigali (2017) to niespieszne tempo, nowohoryzontowa wrażliwość i zachowanie przez Krauzów absolutnego dystansu badawczego o terapeutycznej wprost proweniencji. Formalnie filmowi zdecydowanie bliżej do Syna Szawła (Saul fia, 2015) László Nemesa niż Wołynia (2016) Wojciecha Smarzowskiego. Twórców w mniejszym stopniu interesuje aspekt historyczny, rozliczeniowy czy eksploatacyjny, ale ten psychologiczny, rozgrywający się w głowach protagonistek – polskiej ornitolog Anny Keller (Jowita Budnik) pracującej w Rwandzie i młodej dziewczyny z plemienia Tutsi – Claudine (Eliane Umuhire), której ta pierwsza umożliwia ucieczkę do Polski, ratując tym samym przed krwawą rzezią.

Jednak Polska lat 90. w głowie Claudine tylko początkowo funkcjonuje jako wybawienie z rąk oprawców, azyl-sanktuarium, nowy początek w lepszej, nieskalanej konfliktami rzeczywistości, w której udręczona protagonistka mogłaby osiąść i znaleźć ukojenie. Przeżyte przez nią traumy, poczucie wyobcowania i osamotnienia dosięgają również i Annę, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie i wykonywanie zawodowych obowiązków. Dodatkowo kobiety mają spory problem, by w pełni się przed sobą otworzyć. Bariery, nie tyle komunikacyjne, co kulturowe okazują się w pewnych aspektach nie do sforsowania. Ale mimo to łączy je nadzwyczajna, nierozerwalna więź pamięci i lojalności, która motywuje i zagrzewa do boju – o godność swoją i resztki ocalałej z holocaustu rodziny Claudine. Była tragedia, musi więc być i katharsis. Bohaterki potrzebują „twardego resetu”. Informacja o cudem ocalałej z rzezi kuzynce Claudine – Marie-Christine (Didacienne Nibagwire), staje się nikłym, ale jednak, promykiem nadziei, spiritus movens decyzji o powrocie do Rwandy i konfrontacji z demonami przeszłości. 

Ptaki śpiewają w Kigali to trafiające w punkt wypełnienie idei kina stylu zerowego, w którym filmowa forma nie ma większego znaczenia, ustępuje pod naporem opowiadanej fabuły, zdarzeń i misternie plecionej pajęczyny wątków centralnych postaci. Swoim ostatnim wspólnym obrazem Krauzowie potwierdzają wierność tematom lustrowanym już od pamiętnego Długu (1999). Psychologiczna wiarygodność, która u twórców Papuszy (2013) zawsze szła ręka w rękę z precyzją i formalną maestrią, w ich nowym filmie znajduje wyraz w więzi ponad wszystko i mimo wszystko, podtrzymywanym światełku nadziei w kloace zezwierzęcenia i rozkładu. Twórcy rezygnują z dokumentalnej rekonstrukcji, jak również epatowania eksploatacją, skupiając się na wolno opadającej zasłonie bitewnego kurzu, czasu żałoby i refleksji, odchorowywania traum ludobójstwa, finalnie – próby wybaczenia.


b a r d z o  d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz