Search This Blog

Polecany post

Green Book

Na pewno, być może, czyli „Green Book” Petera Farrelly'ego.

Mon ange

Abrakadabra, czyli „Mój anioł” Harry'ego Clevena.

opis filmu: Angel cierpi na niezwykłą przypadłość – jest niewidzialny. Poznaje niewidomą Madeleine, a między nimi rodzi się uczucie.

Mój anioł (2016), reż. Harry Cleven


recenzja: „Mój tata był magikiem – jego specjalnością było znikanie”, pada w prologu filmu Harry'ego Clevena. Aura magii, którą reżyser roztacza nad głowami widza, ma na celu pokazać niedostrzegalne. Zastępując szereg atrybutów niezbędnych dla prawdziwego iluzjonisty filmowymi trickami, Cleven zachowuje się niczym rasowy kuglarz-hochsztapler, który postanowił wspiąć się na wyżyny swojego fachu i dokonać niemożliwego, bo niewidzialnego. 

Fabuła Mojego anioła (Mon ange, 2016) jest intrygująca w swojej prostocie, choć nie stanowi clou sprawy. Oto zamknięta na oddziale psychiatrycznym Louise (Elina Löwensoh) rodzi niewidzialne dziecko, któremu daje na imię Anioł. Chłopiec dorasta i odkrywa, że poza murami oddziału zamkniętego istnieje inny, lepszy świat, któremu na imię Madeleine (Hannah Boudreau). Dziewczynka jest niewidoma. Chłopiec – niewidzialny. Między dwójką rówieśników rodzi się uczucie. Pewnego dnia Madeleine wyjeżdża do Nowego Jorku, by poddać się operacji przywrócenia wzroku. Mijają lata. Dziewczyna powraca już jako dorosła i w pełni widząca osoba (Fleur Geffrier). Nie wie jednak o przypadłości, na którą cierpi Anioł. 

Niezwykły rodzaj więzi między Aniołem a Madeleine stanowi u Clevena jedynie pretekst do ukazania całej gamy uczuć i odczuć poprzez piękno i magię dziesiątej muzy, a konkretnie sztuki operatorskiej i montażowej jako jej kośćca. Mój anioł nie byłby tym, czym jest gdyby nie – właśnie – fenomenalne zdjęcia autorstwa Juliette Van Dormael, której udało się wytworzyć unikalny, nastrojowo-refleksyjny klimat. Bezdyskusyjnie najmocniejszy atut filmu. Przyglądamy się światu przedstawionemu oczami Anioła i jedyne, co widzimy to reakcje, jakie swoim sposobem bycia wywołuje u niewidomej Madeleine. Obrazem słyszymy ciszę, czujemy spojrzenia bohaterów, widzimy poprzez dotyk. A przebudzenie zmysłów następuje nie wtedy, gdy Madeleine odzyskuje wzrok, ale w momencie, gdy dwójka bohaterów zakochuje się w sobie.   

Z jednej strony reżyser oczekuje od widza pełnego poddania się ekranowej fikcji; bezgranicznego zanurzenia się w wykreowany na potrzeby filmu onirycznym „love story” i wejścia w buty głównych bohaterów, w szczególności Madeleine próbującej przyzwyczaić się do niewidzenia swojego ukochanego otwartymi oczami, tak jak kiedyś zamkniętymi. Z drugiej strony Mój anioł to swoisty trybut złożony pionierskiemu niegdyś modelowi kina – temu w wydaniu wielkiego maga i iluzjonisty ekranu – Georgesa Mélièsa, gdzie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nierealne stawało się faktem, a surrealizm – życiem.

Film Clevena to prosta historia z prostymi bohaterami. Wizualny majstersztyk, choć formalnie anachroniczne względem środków wyrazu stosowanych we współczesnym filmie kino. Jednak trendy mają to do siebie, że wracają. A archaizmom do neologizmów jest bliżej niż komukolwiek  może się wydawać, zupełnie jak banalnym protagonistom dostrzegającym piękno duszy ukryte w „potwornej” skorupie do powagi na miarę kina, jak widać niezmiennie aktualnego od czasu jego jarmarczno-folwarcznego wcielenia.


d o b r y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz